Każdego roku, gdy nadchodzi 1 stycznia, ludzie głośno ogłaszają, że wyznaczanie celów nie ma sensu. Ale ja potajemnie siadam w kącie swojego mieszkania i sumiennie wypełniam arkusz kalkulacyjny, aby uporządkować swoje postanowienia na nadchodzący rok. Nie pałam szczególną miłością do arkuszy kalkulacyjnych, ale jedna zaleta zapisywania wszystkiego w formie cyfrowej jest taka, że przeglądanie moich celów jest tak łatwe, jak otwarcie Dysku Google. Spoglądanie wstecz na moje cele – co robię regularnie – może być całkiem zabawne. Jeść więcej błonnika; przeczytać „Middlemarch”; zapisać się na zajęcia z samoobrony. Wszystko bardzo wykonalne i konkretne. A jednak jest jeden cel, który pojawia się w każdym arkuszu, nietknięty i drwiący ze mnie swoim ciągłym zaniedbaniem: Napisać scenariusz.
Trochę kontekstu może pomóc – będę się streszczać. Jestem dziennikarką od wielu lat i lubię swoją pracę, ale kilka inspirujących zajęć ze scenopisarstwa na studiach, wraz z miłością do telewizji i filmu, pozostawiło we mnie pragnienie opowiadania kinowych historii. Mimo że kilka lat temu wzięłam udział internetowym kursie scenopisarstwa w NYU Tisch (co, moim zdaniem, było zmarnowaniem 2283 dolarów) i pomimo kilku nieudanych prób urzeczywistnienia pomysłu na scenariusz, lata później nie mam nawet logline’u. To właśnie jest cecha przedsięwzięć twórczych – trzeba nad nimi aktywnie pracować. Nieustannie. I w końcu staje się jasne, że nikt nie będzie cię popychał do realizacji marzeń czy celów; iluzja czekania na „właściwy moment” ustępuje strachowi, że czas ucieka.
Ten moment nastąpił kilka miesięcy temu, gdy przeglądałam cele na 2025 rok. Wpatrując się po raz kolejny w tę pustą komórkę arkusza, było jaśniej niż kiedykolwiek: albo pogodzić się z żalem, albo zmusić się do działania. Chciałabym móc powiedzieć, że mój następny krok polegał na oświecającej rozmowie z mądrym mentorem, ale zamiast tego wpadłam w króliczą norę filmików na YouTubie promujących rutynę pisarską Ernesta Hemingwaya. (O, internetie, działasz w tajemniczy sposób.) Moje pierwsze myśli? Po pierwsze: Hemingway by tego nienawidził. Po drugie: I tak to zrobię.
To, co zaczęło się jako spojrzenie na dziwaczne nawyki jednego ikonicznego pisarza, szybko przerodziło się w eksplorację rutyn kilku literackich gigantów. Czy naśladowanie tych tytanów zwiększy moje szanse na napisanie czegoś wartościowego? Ryzyko, że skończy się to tylko na lekkim zażenowaniu, było realne, ale uznałam, że moje niedociągnięcia można przeformułować jako rozwój – w końcu nie takie żenujące. Więc jeśli też utknąłeś w kreatywnym impasie, może spróbuj któregoś z tych pomysłów. Przygotuj ołówki i notatniki.
Truman Capote: Pisanie na leżąco
Zakup świeżej kopii Answered Prayers przed zeszłorocznym Feud: Capote vs. The Swans przypomniał mi, jak zachwycające jest pisarstwo Trumana Capote’a. Jego ostry, plotkarski styl w tej niedokończonej szczerej do bólu opowieści sprawia wrażenie, jakby się uczestniczyło w najbardziej olśniewającej (i złośliwej) rozmowie w damskiej toalecie na świecie. W wywiadzie dla The Paris Review z 1957 roku w swoim domu na Brooklyn Heights, rozważał on swoje nawyki pisarskie: „Jestem kompletnie horyzontalnym autorem. Nie potrafię myśleć, chyba że leżę, albo w łóżku, albo wyciągnięty na kanapie z papierosem i kawą pod ręką”. Popijał i zaciągał się, popijając kawę, miętową herbatę, sherry lub martini, pisząc wszystko odręcznie ołówkiem.
Aby rozpocząć każdego dnia eksperyment, czytałam trochę lub oglądałam wywiad z pisarzem, jeśli był dostępny. Uwielbiam przenikliwy południowy akcent Capote’a, więc z zapałem obejrzałam fragment, w którym opowiadał Dickowi Cavettowi o robieniu testów na inteligencję w dzieciństwie. Potem było już tylko na kanapę.
Mój zestaw na ten dzień obejmował duży notatnik, mechaniczny ołówek Mono Graph i kawę. Dzień zaczęłam od herbaty, potem fino sherry, a później martini – gin z jedną oliwką. Pominęłam papierosy, ponieważ mieszkałam w wynajętym mieszkaniu w Paryżu, a palenie w czyimś domu uznałam za niegrzeczne. Chociaż w przeszłości miałam rwę kulszową i byłam ostrożna względem skurczów pleców, byłam zachwycona, że mogę spędzić dzień leżąc na kanapie, pisząc i popijając napoje. Na początku słowa przychodziły łatwo, a częste uzupełnianie kawy utrzymywało mnie w stanie czujności. Spoglądając wstecz na mój notatnik z tamtego dnia (od 10:30 do 17:30), zauważyłam bazgroły na marginesie: „moja lewa stopa jest odrętwiała”. Poza tym, był to dzień produktywny. Uwielbiałam pisać odręcznie – a jeszcze bardziej lubiłam wchodzić w inną osobę, aby przełamać blokadę twórczą. Eksperyment pozostawił mnie pełną energii i gotową na kolejne studium postaci następnego ranka – a przynajmniej tak myślałam.
Ernest Hemingway: Jedno Prawdziwe Zdanie
Zdjęcie: Kurt Hutton/Getty Images
Nie ubóstwiam Hemingwaya, ale kto mógłby oprzeć się przeczytaniu Ruchome święto i Słońce też wschodzi podczas dwumiesięcznego pobytu w Paryżu? Na pewno nie ja! W tym czasie mieszkałam zaledwie kilka przecznic od jego ulubionych miejsc – Brasserie Lipp, Les Deux Magots i Café de Flore – więc włączenie go do mojego eksperymentu wydało mi się trafne.
Każdy, kto zna Hemingwaya, wie, że miał obsesję na punkcie prawdy w pisaniu. W swoich memoirach mówi o rozpoczynaniu historii od napisania „jednego prawdziwego zdania” – najprawdziwszego, jakie znasz. Podkreślał również wstawanie wcześnie (tuż po świcie) i nigdy nie opróżnianie swojej studni kreatywności do końca: przestań, gdy jeszcze coś zostało, i pozwól jej napełnić się overnight. Na dokładkę, kończyłam popołudnia w pobliskiej kawiarni, w stylu Hemingwaya (wraz z Jamesem Baldwinem i Simone de Beauvoir), chłonąc twórczą atmosferę Saint-Germain-des-Prés – nawet jeśli obecnie jest to bardziej miejsce dla turystów z kawą za 8 euro niż intelektualne salony.
Ale pozostawanie do późna i oglądanie Adolescence miało przewidywalne konsekwencje. Moje pierwsze „prawdziwe zdanie” zapisane przed świtem brzmiało: „Moje oczodoły są obolałe”. Po zmuszeniu się do napisania kilku nieinspirujących stron, zasnęłam na kanapie i obudziły mnie dwie godziny później kroki męża. Słabości, zwie się Nicole!
Następnego dnia zaczęłam od nowa, lepiej wypoczęta i o wiele bardziej produktywna. Jak można się było spodziewać, próbowanie rutyny Hemingwaya w jego paryskim otoczeniu było przyjemnością.
Joan Didion: Robótki ręczne
Zdjęcie: Getty Images
Byłam pełna optymizmu co do przyjęcia rytuałów pisarskich Joan Didion. Jest jedną z moich ulubionych pisarek (oryginalne, wiem), a pomysł wejścia w jej rutynę był atrakcyjny. (Na marginesie: prawie kupiłam jej stołeczek do robótek ręcznych na wyprzedaży jej majątku kilka lat temu, ale przebito moją ofertę. Jeśli zwycięzca to czyta, jeszcze nie jest za późno, żeby go do mnie przesłać.)
Nawyki Didion są dobrze znane – same jej listy pakunkowe są legendarne. Jeśli sprawdzałaś jej rytuały pisarskie, prawdopodobnie natknęłaś się na cytat o potrzebie spędzenia godziny samotnie przed obiadem, z drinkiem, aby przejrzeć strony napisane danego dnia. Spoiler: ja tak robię. Ale jestem trochę zafiksowana i znam jej wywiady na YouTubie na pamięć. W jednym z nich wspomina o robótkach ręcznych jako sposobie na radzenie sobie z blokadą twórczą: „To w pewnym sensie bezmyślne. Robisz to, gdy panikujesz i wmawiasz sobie, że robisz coś pożytecznego”.
Więc znalazłam lokalny paryski sklep z artykułami rzemieślniczymi i kupiłam zestaw do petit point. Umieściłam delikatny buław lawendy na krześle obok i zaczęłam pracować około 10:00. Historia, z którą się zmagam, wydaje się płaska, więc notuję w swoim zeszycie: „Czy nie za wcześnie na szydełkowanie?”. Biorę tamborek i przeciągam bladofioletową nitkę przez materiał. Jest szczególna satysfakcja w robieniu czegoś ręcznie. Mój umysł odpływa, a potem ogarnia mnie poczucie jasności – wszystkie myśli zdają się układać na swoim miejscu. Może brzmi to głupio, ale wydawało się to małym objawieniem.
Charles Dickens: Trzygodzinny Spacer
Zdjęcie: John & Charles Watkins/Getty Images
Charles Dickens, wiktoriański powieściopisarz, autor klasyków takich jak Opowieść wigilijna i Wielkie nadzieje, nie jest autorem, do którego często wracam. Ale kiedy dowiedziałam się o jego codziennej rutynie, byłam zainteresowana. Wstawał o 7:00, jadł śniadanie około 8:00, a potem pisał samotnie w swoim gabinecie od 9:00 do 14:00 bez przerwy. Po obiedzie szedł na trzygodzinny spacer po Londynie – każdego dnia. Jak cywilizowanie!
Niestety, właśnie gdy skończyłam swoją piątą godzinę pracy, zaczęło lać. Chwyciłam parasol i szłam dalej. Co zaskakujące, włóczęga po Paryżu w deszczu bez innego planu niż szukanie inspiracji okazała się całkiem przyjemna. Tego popołudnia zrobiłam 21 219 kroków, odkrywając ukryty kościół na Île Saint-Louis, przeglądając nadrzeczne stragany z książkami i eksplorując niezliczone urokliwe uliczki. Na koniec byłam zmęczona, ale głęboko zadowolona. Dickens coś tam wiedział.
Haruki Murakami: Pobudka o 4:00
Zdjęcie: Courtesy of Klim Publishers
Wspomnienie czytania 1Q84 Harukiego Murakamiego podczas lockdownu Covid-19 jest miłe. Jego magiczny realizm oferował oniryczną ucieczkę z mojego ciasnego, ponurego mieszkania. Ale jak on tworzy takie surrealistyczne historie, które unoszą nas poza zwyczajność?
„Kiedy piszę powieść, wstaję o 4:00 i pracuję przez pięć do sześciu godzin. Po południu przebiegam 10 kilometrów lub przepływam 1500 metrów (lub jedno i drugie), potem czytam i słucham muzyki. Kładę się spać o 21:00. Trzymam się tej rutyny każdego dnia bez zmian”.
W wywiadzie z 2004 roku podkreślił, że powtarzalność jest kluczowa. „To forma mesmeryzmu. Hipnotyzuję się, aby dotrzeć do głębszego stanu umysłu. Ale utrzymywanie tego przez sześć miesięcy do roku wymaga siły mentalnej i fizycznej”. (Na marginesie, relacja Murakamiego z trenowania do maratonu nowojorskiego jest warta przeczytania).
Bądźmy szczerzy – nie przebiegłam sześciu mil ani nie przepłynęłam 1500 metrów w letnim upale. Choć zaangażowana w ten eksperyment, nie byłam *aż tak* zaangażowana, więc zamiast tego zrobiłam wymagający trening wideo w pomieszczeniu. Wstałam o 4:00, pracowałam przez pięć godzin i położyłam się spać przed 21:00, co było bardziej produktywne, niż się spodziewałam. Mój eksperyment nie był idealny – nie mogłam wziąć miesiąca wolnego od płatnej pracy, aby w pełni przyjąć rutynę Murakamiego i skorzystać z powtarzalności. Ale spokojnie akceptuję swoje ograniczenia. W końcu chodziło o to, by zobaczyć, co rezonuje, by odkryć rytuały, które z czasem mogą fosterować kreatywność. Oto glimpse tego, co znalazłam.
10 Przykazań Rytuałów Kreatywnych
1. Zaczynaj, zanim świat się obudzi.
2. Wybierz środowisko wspierające długie godziny pracy.
3. Zacznij od czegoś prostego i przestań, zanim się wyczerpiesz.
4. Zajmij ręce.
5. Chroń swoją koncentrację – pracuj samotnie.
6. Eksploruj świat dla pomysłów.
7. Uczyń ćwiczenia fizyczne priorytetem.
8. Reflektuj wieczorem, może z drinkiem.
9. Wysypiaj się wystarczająco.
10. Powtarzalność jest potężna.
To długa droga.
Często Zadawane Pytania
Oczywiście Oto lista FAQ dotyczących tekstu „Wypróbowałam kreatywne rytuały 5 skrupulatnych autorów. Oto czego się nauczyłam”
Pytania Ogólne & Definicje
P: O czym jest ten artykuł?
O: To relacja pierwszoosobowa kogoś, kto eksperymentował z konkretnymi, codziennymi rutynami i nawykami pisarskimi pięciu sławnych, highly zdyscyplinowanych autorów, aby zobaczyć, co na nich działało.
P: Jakich pięciu autorów rytuały wypróbowano?
O: Chociaż konkretni autorzy nie są tutaj wymienieni, „skrupulatni autorzy” często obejmują postaci takie jak Haruki Murakami, Maya Angelou, Ernest Hemingway, Stephen King i Virginia Woolf, znani ze swoich ścisłych rutyn.
P: Czym dokładnie jest kreatywny rytuał?
O: Kreatywny rytuał to spójny, powtarzalny nawyk lub rutyna,