Robert Morse w archiwalnym klejnocie.
Fotografował Bert Stern, Vogue, grudzień 1961
„Jak odnieść sukces na Boże Narodzenie bez płaczu” autorstwa Williama F. Browna, sfotografowane przez Berta Sterna, zostało pierwotnie opublikowane w grudniowym numerze Vogue z 1961 roku.
Aby zobaczyć więcej najlepszych materiałów z archiwum Vogue, zapisz się tutaj do naszego newslettera Nostalgia.
Jak odnieść sukces na Boże Narodzenie bez płaczu
W ROLI GŁÓWNEJ: Robert Morse
OBSADA:
Robert Morse, gwiazda „Jak odnieść sukces w interesach bez wysiłku”, jako bogaty prywatny detektyw
Suzy Parker jako jego sekretarka
Donna Sanders jako doradczyni zakupowa
Mary Louise Wilson jako pracownica socjalna
Virginia Martin z „Jak odnieć sukces w interesach bez wysiłku” jako dziewczyna od papierosów
Autor: William F. Brown
Fotografie: Bert Stern
Akt I
Była noc przed Bożym Narodzeniem
W Nowym Jorku, oczywiście,
I ktoś się krzątał —
Mówiono na niego… Morse.
No jasne, że się krzątałem. Dzbanek Martini. Ja, Robert A. Morse, król Murray Hill, prywatny detektyw; Wielki Tata Niebezpieczeństwa.
Jeśli chodziło o przestępstwa, nikt, kto był kimś, nie wzywał gliniarzy. Wzywali mnie. Ale nie byłem wielki tylko w sprawach przemocy. Byłem też wielki w kulturze. Dlatego, jeśli chodziło o muzykę – wszystkie te podkłady, wstawki i kawałki, przy których musimy pracować – nikt, kto był kimś, nie dzwonił do fonotek. Dzwonili do mnie. Miałem ułożone obie sprawy. Mordobicie i muzykę.
Ale sukces nie uderzył mi do głowy. Moje biura były skromne, niepozorne, funkcjonalne. Trzy górne piętra Lever House. Zwykle jadłem na miejscu. Tylko hamburger i kawa, może paczka Lorna Doones. Z „21”. I nikt, ale to nikt, człowieku, nigdy nie zrobił Morse’a w balona. Dlatego nie mogłem pozwolić, żeby dostało się do gazet, że jakoś, gdzieś, ktoś ukradł… listę świątecznych prezentów, którą przygotowała dla mnie moja dziewczyna. Już widziałem nagłówki Daily News: „Słynny gliniarz… ignorant?”.
Jeśli chodzi o Boże Narodzenie, przyznam, że nie jestem sentymentalnym mięczakiem. Jak większość Nowojorczyków, moje myśli o tym, co się tu dzieje o tej porze roku, są typowe:
Lepiej uważaj
Lepiej miej wprawę
Jeśli taksówkarz cię nie trafi
To trafi cię ciężarówka z alkoholem
A Święty Mikołaj jest wszędzie w mieście.
Idziesz do sklepu
Szukasz sprzedawcy
Nikt nie wie, gdzie
Czają się ci przyjacielscy ludzie
A Święty Mikołaj jest wszędzie w mieście.
Cóż, rozumiecie, o co chodzi. Ale jest kilka osób, o których nie chcę zapomnieć. Jak wujek Dud, mój jedyny żyjący krewny. Albo Sam, szef kelnerów w Mommie’s Pub. A potem jest Lousy Louie, zasadniczo świetny dzieciak, który próbuje trzymać się prosto i wąsko podczas pierwszego roku zwolnienia warunkowego.
Dowiem się później, kto wziął listę, ale teraz było już prawie Boże Narodzenie i musiałem zaczynać wszystko od nowa. Była jednak jedna pociecha. Miałem trochę forsy. Zadzwoniłem po moją dziewczynę Friday. Tuesday Friday miała na imię. Była wysoką, posągową blondynką i zawsze miałem wrażenie, że bez tych czarnych okularów w rogowej oprawie byłaby olśniewająca. Ale z okularami… cóż, po prostu przypominała mi Bobby’ego Clarka.
„Hej, człowieku” – powiedziałem, gdy weszła przez drzwi. Wiedziała, jak poruszać się w bliskiej harmonii z samą sobą. Jako muzyk mogłem to docenić. „Hej, człowieku, wiesz, że ktoś ukradł moją świąteczną listę, człowieku, i to mnie wkurza”. Prywatni detektywi powinni tak mówić na osobności.
„Człowiek nie powinien być wkurzony w święta” – powiedziała ze współczuciem, prześlizgując się przez moje biurko i dotykając gałązki ostrokrzewu w skrzynce wychodzącej.
„Tak, człowieku, ale tak się toczą jemioły, i chodzi mi o to, człowieku, że tylko do ciebie mogę się zwrócić, bo to ty ją w ogóle przygotowałaś, i tak dalej, człowieku”.
Na cześć świątecznego sezonu miała na sobie swój antypoślizgowy szminek „Boże Narodzenie w Kasbie”, z siedmioma woalkami w zestawie. „Zapomniałam, co na niej było” – powiedziała.
„No tak, cóż, człowieku, wiesz”. Lubiłem ujmować rzeczy zwięźle.
„Być może” – powiedziała – „powinieneś pójść do dużego domu towarowego i skonsultować się z doradcą zakupowym w celu uzyskania odpowiednich sugestii”.
„Och, to cool, człowieku” – powiedziałem. „To znaczy, ten pomysł jest Swingsville, wiesz, i właśnie wyświadczyłaś mi wielką, grubą przysługę, człowieku. Co mogę zrobić, żeby ci się odwdzięczyć, człowieku?”.
„Po prostu mów mi Tuesday” – powiedziała, gdy dzwoniłem po windę.
Akt II
Klaksony, klaksony
Morse jest w drodze
Och, co za frajda próbować
Zaparkować mojego Chevroleta.
To był Saks, i był zatłoczony, ale w końcu znalazłem miejsce dla samochodu na pierwszym piętrze, obok Butiku. Musiałem wsunąć dyżurnemu oficjerowi piątkę, ale było warto. W przeciwnym razie mogliby go odholować i zmielić na taksówkę.
Doradczyni zakupowa, gdzieś na szóstym piętrze, była wysoką, posągową rudowłosą. Tam nie posługiwano się imionami, tylko numerami. Jej to było 36-21-36. Była jak Upstairs at the Downstairs dla Downstairs at the Upstairs. Na cześć sezonu świątecznego miała na sobie zieloną, pokrytą cekinami sukienkę, która ledwo zakrywała ostrze.
„Tak?” – powiedziała. Taki bezpośredni styl lubię.
„Chodzi o mojego wujka Duda” – powiedziałem. „To jeden z tych trudnych ludzi, dla których ciężko coś znaleźć, bo on nic nie ma”.
„Gdzie mieszka?” – zapytała.
„Mieszka w biedzie” – odpowiedziałem. „Bieda, Mississippi. Nazwali tak całe miasto na jego cześć”.
„Może autentyczny dywan ze skóry niedźwiedzia” – zasugerowała. „Szczęki można użyć jako dziadka do orzechów”.
„To nie dla wujka Duda” – odpowiedziałem. „Gdybyś miała to samo w łasicy…”.
„W takim razie mały sejf” – zaproponowała. „Wspaniały do domu lub biura. Z ognioodporną podszewką na zamek błyskawiczny”.
„To nie dla wujka Duda” – odpowiedziałem. „Niektórzy z jego najlepszych przyjaciół to włamywacze do sejfów”.
„Nie wiem, co jeszcze mogę sama zaproponować” – powiedziała – „ale jeśli ty…”.
„Właśnie o to chodzi!”. Mój umysł, sprawny jak stalowa pułapka, znów pracował.
„Co?” – zapytała.
„Kiedy zaproponowałaś siebie” – wyjaśniłem. Zapakowałem ją, oznaczyłem pieczątką „Proszę nadać jako list polecony” i wysłałem do Mississippi.
To było dla wujka Duda.
Akt III
Syreny wyją
Gdy nasłuchuję
Komuś zginęły kołpaki
Gdy znów się pojawią
Będą oznaczone „7,10 $” –
Gdzieś na drodze do Freedomland.
To była ta dzielnica, ale co się kupuje młodemu facetowi, który poszedł na złą drogę tylko przez rodziców? W sąsiedztwie, gdzie wszyscy inni rodzice zastanawiali się, skąd wezmą kasę na następny podatek, rodzice Louie’ego byli napakowani. Posłali go do prywatnych szkół, dali lekcje gry na pianinie i zadbali, by kultura odgrywała dużą rolę w jego wczesnym życiu. Innymi słowy, prawie go zrujnowali dla gangów.
Chciał się poprawić, ale musiał udowodnić to na trudnej drodze. Pewnego dnia zauważył tego faceta, który się szwendał, i wziął go za gliniarza. Louie przybił go cegłą. Kiedy wyszedłem ze szpitala, przybiłem Louie’ego na wyrok, ale teraz był na wolności i czułem, że jestem mu winien pomoc w rozpoczęciu nowego życia.
Temperatura szybko spadała, gdy znalazłem pracownicę socjalną Louie’ego. Była wysoką, posągową brunetką z licznymi stopniami. Około 100 z nich – wszystkie Fahrenheita, pomyślałem, gdy się rozgrzewałem. Na cześć sezonu świątecznego skąpo udekorowała pień krótką formalną rzeczą, ale pozostawiła gałęzie gołe. Oprawiona maksyma na ścianie była trafna: głosiła „Slink”.
„Chodzi o Lousy Louie’ego” – powiedziałem.
„Nie używamy tu wulgarnych przezwisk” – odpowiedziała. „Masz na myśli Louis Louis”.
„Róża pod inną nazwą…” – uśmiechnąłem się. Zawsze lubię cytować Szekspira w obecności intelektualistów.
„Tak czy inaczej, nie wiem, co mu kupić na Boże Narodzenie”.
„Louis nie potrzebuje rzeczy materialnych” – powiedziała, prześlizgując się przez biurko i strzepując kawałek granatowej surówki z mojego nowego garnituru. „Potrzebuje zrozumienia. Współczucia. Miłości”.
Rzeczy materialne mogłem dać dzieciakowi, ale miłość… „Słuchaj” – powiedziałem – „mam dwa bilety na nowy program Rudy’ego Vallee dziś wieczorem. Dlaczego ty i Louie… Louis… nie odbierzecie ich w kasie i nie będziecie moimi gośćmi?”.
„Brzmi wspaniale” – powiedziała, podgryzając mnie w ucho na znak wdzięczności.
„To mi przypomina” – powiedziałem – „jest małe miejsce na Trzeciej Alei, gdzie chciałbym, żebyście wy, dzieciaki, zjedli kolację. Ja zapłacę rachunek”.
„Jesteś bardzo hojnym człowiekiem” – powiedziała.
„A kiedy dotrzecie na Trzecią Aleję” – powiedziałem – „koniecznie weźcie taksówkę”.
„Taksówkę?” – zapytała. „Dlaczego?”.
„Nie ma El” – odpowiedziałem i odszedłem jak elf.
Akt IV
Śnię o białym ajerkoniaku
Sezon pełen takiej rozkoszy
Widzę turystów, jak patrzą;
Czuję zapach prażonych kasztanów –
Ich dym przesycony antracytem.
Sam nalał mi mocnego i dobrze mi się zrobiło aż do głowy. Drinki Sama uderzają mi do głowy.
„Sam” – powiedziałem – „Sam, stary druhu, stary kumplu, stary przyjacielu, to znaczy, Sam, czego chcesz na Boże Narodzenie?”.
„Starej forsy” – powiedział. „Albo nowej. Nie jestem tradycjonalistą”.
„Forsy, Sam?”. Byłem zszokowany. „Pieniądze nie kupią szczęścia”.
„Zadowolę się Dual-Ghią” – powiedział. „Odkąd moja żona uciekła z tym ćwierćmilowcem, przelewam całą moją miłość i uczucie na inne rzeczy”.
„Nie wiedziałem o tym” – powiedziałem.
„Tak” – westchnął Sam. „Mój analityk nazywa to zespołem separacji-sublimacji”.
„Twój analityk? Pomaga?”.
„Nie” – powiedział Sam, odchodząc – „ale musisz przyznać, że ma sposób z słowami”.
Podeszła dziewczyna od papierosów. Była wysoką, posągową rudą blondynką: w rozmiarze queen, chłodna jak nuta mięty, i wiedziałeś, że to, co z przodu, się liczy. Na cześć sezonu świątecznego miała na sobie czerwoną i białą czapkę Świętego Mikołaja i kostium kąpielowy. Świątecznie była w sam raz w temacie.
„Powiedz mi” – powiedziałem – „co taka miła dziewczyna jak ty…”.
Wzruszyła ramionami, ale tak, jak to zrobiła, to było bardziej jak shimmy. Odebrałem wiadomość, z miejscem zarezerwowanym na R.S.V.I.P., ale ponieważ były święta, mentalnie wziąłem snow check.
„Skarbie” – powiedziałem – „wiesz, jak to jest spędzić Wigilię zupełnie samemu?”.
„Wiem” – powiedziała. „Więc po pracy dziś wieczorem…”.
„Tak?”.
„Wypij ajerkoniak z Samem. Na mój rachunek”.
„Z Samem?” – zapytała. „Ale on jest maître d’, a ja jestem tylko biedną, pokorną dziewczyną od papierosów”.
„Zapomnij o tym” – powiedziałem. „Myślę, że możecie się dobrać w parę”.
I wyszedłem na natychmiastową głęboką zamrażarkę na zewnątrz.
• • •
Mroźno, wiesz, stary
Bo pogoda jest dwa stopnie poniżej zera
Skoro moje palce zamarzły
Nie mogę masować stóp
A moje usta są indygo.
Było zimno, ciemno i późno, a zostały mi tylko cztery dolary, które rzuciłem chłopcu czyścibucie na rogu. Na cześć sezonu świątecznego ogolił głowę.
W moim szklanym pałacu przymierzyłem na rozmiar drinka na dobranoc, włączyłem hi-fi i przejrzałem najnowszy numer Playmate. Ale nawet Świąteczna Króliczek Playboya nie mogła sprawić, żebym zapomniał, że zostawiłem się bez żadnej lamety w czasie przyozdabiania choinki.
Wtedy zdałem sobie sprawę, że nie jestem sam.
„Cześć” – powiedziała cicho.
„Tuesday!” – powiedziałem. „Tuesday Friday! Co robisz tu w sobotni wieczór?”.
„Mam wyznanie do złożenia” – powiedziała.
„Wyznanie?” – zapytałem, cicho włączając magnetofon. Bez jej wiedzy, miałem ją na pods
