To spokojna sobota popołudniu w Bazylei, Szwajcarii. Ulice są dziwnie ciche, wszystko nieskazitelne – czekoladziarnie, sklepy z bielizną i kawiarnie serwujące piwo z makaronem ułożone w równych rzędach. Na powierzchni nie widać żadnych oznak, że jutro odbędzie się finał Women’s Euros 2025, w którym Anglia zmierzy się z Hiszpanią, prawdopodobnie najlepszą drużyną na świecie – a przynajmniej wyraźnym faworytem bukmacherów (choć, co istotne, nie Anglią). Może napięcie wrze pod powierzchnią, w wymuszonych uśmiechach mijających się kibiców.
W tej chwili Lwice prawdopodobnie spacerują, piją kawę lub odbywają krótkie spotkanie przedmeczowe, mówi mi była zawodniczka Jill Scott, popijając Heinekeny w lokalnym hotelu. Na tym etapie przygotowania są zakończone – na to już za późno. Ale nie ma wątpliwości, że będą gotowe. Nawet podczas napiętego półfinału z Włochami, gdy wydawało się, że nadzieja zgasła, nigdy nie wątpiła, że dadzą radę.
„Nigdy nie wierzyłam, że wracają do domu – to było dziwne” – mówi. „Gdy została minuta, odwróciłam się do taty Beth Mead i powiedziałam: ‚Dostaną jedną szansę’. Gdy to mówiłam, Hemp podała piłkę, a Michelle strzeliła. Wspaniałe zakończenie”. Jeśli – nie, kiedy – wygrają jutro (Jill jest tego pewna), mówi, że będzie to jeszcze większe osiągnięcie niż ich zwycięstwo w 2022 roku. Rywalizacja jest teraz ostrzejsza, presja większa.
W niedzielę Bazylea buzuje energią, gdy przybywają brytyjscy kibice – mężczyźni, kobiety, dzieci, niezliczone pary queerowe – z pomalowanymi twarzami, machającymi flagami, dumnie noszącymi koszulki. Ale hiszpańscy kibice emanują pewnością siebie. Może dlatego, że nasz hotel jest blisko ich strefy kibica, a może dlatego, że pokonali Anglię w finale Mistrzostw Świata 2023, ale nawet sposób, w jaki niedbale wkładają flagę do tylnej kieszeni, zdaje się mówić: Dobra próba, ale to nasze.
Wtedy przypominam sobie niezachwianą wiarę Jill – którą podzieliła się ze mną i innymi – że Lwice wygrają. A jeśli ktoś to wie, to właśnie ona, była zawodniczka z ostatniej zwycięskiej drużyny. Ta myśl towarzyszy mi, gdy udajemy się na stadion, zajmujemy miejsca i ściskamy nasze prowizoryczne puszki Heinekena, z oczami szeroko otwartymi w oczekiwaniu.
Droga tutaj nie była łatwa. Postęp Anglii napędzały determinacja, hart ducha, a czasem ostatni minutowe szczęście. Zawodniczki znosiły rasistowskie wyzwiska – co skłoniło obrończynię Jess Carter do wycofania się z mediów społecznościowych – i nieustającą mizoginię. Szybkie przewinięcie komentarzy na TikToku ujawnia mężczyzn z flagami Anglii w profilach, wściekłych na sukces Lwic. Podczas eksperymentu Heinekena Social Swap, w którym Jill i Gary Neville zamienili się kontami, by relacjonować mecz Ligi Mistrzów, Gary otrzymywał odpowiedzi typu: „Wracaj do kuchni, kochanie” czy „Lepiej zostaw futbol chłopakom, luv”.
„To pokazało seksizm, który wciąż jest w sporcie” – mówi Jill, choć stara się na tym nie skupiać. Są mecze do wygrania, trofea do zdobycia, a kobieca piłka szybko rośnie. „Czy jest jeszcze co robić? Na 100%”.
Na razie jednak cała uwaga skupia się na finale. Przy pierwszym gwizdku wszystkie oczy na stadionie są wbite w piłkę. Gdy hiszpańska Mariona Caldentey strzela potężnego główki w 25. minucie, Jill, siedząca dwa miejsca dalej, pozostaje nieruchoma.
„To znaczy, że Anglia wygra” – ktoś szepcze. Za mną tłum ryczy ze znaczeniem, które instynktownie rozumiem. Taka już Anglia – dają i odbierają, i żadna drużyna nie powinna tak wcześnie tracić czujności. Hiszpania z kolei porusza się z niesamowitą prędkością. Ich zawodniczki przemykają, nigdy nie wydając się zmęczone, a obserwując je z bliska, ich ruchy wydają się niemal nadludzkie – sposób, w jaki ich nogi się wiją i skręcają.
Ale Anglia zaskoczyła wszystkich tym, jak dobrze gra. Hannah Hampton rzuca się w poprzek bramki, a nasze zawodniczki są sprytne, nawet solidne w obronie. Gdy Alessia Russo strzela wyrównującego w drugiej połowie, energia na stadionie się zmienia, a słowa Jill odbijają się echem w mojej głowie: kiedy wygramy.
Rzuty karne są nerwowe – musiały być męczarnią dla tych oglądających w domu – a ja ściskam własne włosy, jakbym miała zniknąć pod ziemią, jeśli przegrają. Ale gdy Hampton broni karnego Aitany Bonmatí – prawdopodobnie najlepszej piłkarki na świecie, o niemal perfekcyjnej precyzji – nagle wydaje się to możliwe: możemy wygrać Euros dwa razy z rzędu.
Potem Chloe Kelly podchodzi do piłki, a wśród brytyjskich kibiców panuje cicha pewność. Widzieliśmy to już wcześniej – ten celowy krok do punktu karnego, mały podskok, lekki uśmieszek. Strzela, tak jak wiedzieliśmy, że strzeli, a tłum wybucha. Sweet Caroline rozbrzmiewa z głośników, podium się rozkłada, fajerwerki rozświetlają niebo. Wszystko wydaje się nierealne. Czekaj… czy naprawdę to zrobiliśmy? pytam nie wiadomo kogo. Czekaj… co?!
Foto: Getty Images
To banał mówić, że wszyscy wygrywają – zwłaszcza gdy to nieprawda (my wygraliśmy!). Ale w kobiecej piłce nożnej, sporcie zakazanym przez dziesięciolecia aż do 1971 roku, jest coś większego do świętowania poza trofeum. Hiszpania mogła to łatwo zabrać. Później, w zatłoczonym tramwaju przez Bazyleę, z twarzą umazaną farbą, słyszę, że ten turniej pobił rekordy – najlepiej odwiedzane Women’s Euros w historii, bezprecedensowe globalne zainteresowanie i ponad 400 milionów widzów jeszcze przed finałem.
„Grałam dla Anglii przez 16 lat i czuję się szczęściarą, że widziałam, jak rośnie kobieca piłka” – powiedziała mi Jill dzień wcześniej. „To zawsze wywołuje uśmiech… Powinniśmy częściej zatrzymywać się i zastanawiać. Zmiana w ciągu ostatnich 20 lat to niebo i ziemia”.