W 1971 roku poproszono moją rodzinę o pozowanie do zdjęcia na Święto Dziękczynienia do „Ladies’ Home Journal”, które miało odtwarzać obraz mojego dziadka Wolność od niedostatku. Spędziliśmy godziny przy stole w lokalnej gospodzie, wpatrując się w jedzenie, którego nie mogliśmy jeść. Moja matka powiedziała mi później, że jedzenie potraktowano czymś niejadalnym, aby się błyszczało. Wyszliśmy głodni i zmęczeni. Miałam wtedy zaledwie dwa lata.
Moja matka, również malarka, często zauważała, że na oryginalnym obrazie też nie było zbyt dużo jedzenia. Wyjaśniła, że to chwyt projektowy, a jej ton był jednocześnie krytyczny i pełen podziwu. Biały obrus wypełniający dolną połowę kadru kieruje uwagę na uśmiechnięte twarze wokół stołu. Poza odrobiną selera, korniszonów, kilkoma małymi galaretkami i stosem owoców na pierwszym planie, jedynym jedzeniem jest duży indyk, który nawet nie został jeszcze podany na stół. A jednak dla wielu ta scena – idealne Święto Dziękczynienia Normana Rockwella – przywołuje poczucie obfitości.
Obraz Normana Rockwella Wolność od niedostatku, namalowany w 1943 roku, był częścią jego serii Cztery Wolności, zamówionej przez „The Saturday Evening Post”. Ilustrował przemówienie Franklina Delano Roosevelta o podstawowych amerykańskich zasadach, które należało bronić, mając na celu przekonanie społeczeństwa o konieczności przystąpienia do II wojny światowej. Wolność od niedostatku miała pokazywać amerykańską obfitość żywności – najbardziej namacalną z wolności, obok wolności słowa, wolności od strachu i wolności wyznania.
Z czasem pierwotny propagandowy cel obrazu zanikł i stał się on symbolem idealnego amerykańskiego Święta Dziękczynienia zarówno dla fanów, jak i krytyków. Memy oparte na tym wizerunku rozprzestrzeniają się każdego listopada, a ja często otrzymuję kilka przeróbek. Ludzie czasem pytają, półżartem lub poważnie: „Czy twoje dzieciństwo tak właśnie wyglądało?”
Obraz nie tylko ukształtował popularne wyobrażenie idealnego Święta Dziękczynienia, ale też jest często mylony z prawdziwym dokumentem. Wielu zakłada, że przedstawia on własną rodzinę Rockwella lub to, jak on sam obchodził to święto. Raz podsłuchałam w ośrodku społecznościowym kobietę narzekającą na swoje plany świąteczne: „Co roku szykuję się, jakby miała przyjść rodzina Normana Rockwella, a przychodzi tylko moja własna”. W rzeczywistości na obrazie pozują modele, z których wielu było fotografowanych osobno i połączyli się tylko na płótnie.
To powiedziawszy, Święto Dziękczynienia w domu mojego dziadka miało pewne podobieństwa z obrazem. Mieliśmy wszystkie tradycyjne potrawy i używaliśmy odpowiedniej porcelany. Przodkowie, prawdopodobnie ze strony jego żony, spoglądali na nas z ciężkich złotych ram, ubrani na czarno ze sztywnymi białymi kołnierzykami jak purytanie. Dzieci musiały cicho siedzieć przy stole, aż nie mogłyśmy już tego znieść, po czym pędziłyśmy oglądać Godzillę lub King Konga – co mnie przerażało – albo serial telewizyjny na dużym telewizorze z imitacją drewna. Zawsze ulgą było wrócić po jabłecznik i lody waniliowe i usłyszeć dowcipne powiedzonka dziadka, jak: „Przez zęby, przez dziąsła, uważaj żołądku, bo już się pcham!”
Nawet w idealnej scenerii ludzie nie zawsze się w nią gładko wpasowują. Mój dziadek był artystą i pracoholikiem; choć mógł cieszyć się świętami, jego myśli często były w pracowni. Miał talent do portretowania rodzinnej wspólnoty w swoich obrazach – rozgrzewających serca scen z krewnymi, które… Sfotografował wielu niespokrewnionych sąsiadów i mieszkańców miasteczka, których widywał w Arlington w Vermont. Kiedy byłam mała, wydawał się zdystansowany.
A byli jeszcze moi bohemscy rodzice artyści, którzy nawet w swoich najlepszych dniach byli jak miotacze bomb. Żadne z nich nie potrafiło oprzeć się kwestionowaniu konwencji, zawsze ciekawi, co kryje się pod powierzchnią. Podczas gdy mojemu ojcu, jako synowi i dziedzicowi, wybaczano jego dziwactwa, moja matka była inną historią. Z jej utykającym chodem po polio, poplamionymi farbą dżinsami i ciągle bosymi stopami; z krzywymi zębami i akcentem z Maryland; z jej szczerą do bólu otwartością i dużymi, żywymi obrazami, musiała wydawać się nie na miejscu przy rodzinnym stole – nawet w latach 60.
Moi rodzice czuli się przyćmieni, a nawet przygnieceni reputacją i talentem dziadka. Aby sobie z tym poradzić, często rozmawiali o różnicy między ilustracją a sztuką piękną. Mój ojciec, dziś 94-letni, wciąż o tym wspomina. Mój dziadek również uważał to rozróżnienie za ważne i czuł się gorszy jako „tylko ilustrator”. Pokładał wielkie nadzieje w swoim najstarszym synu, moim ojcu, że zostanie prawdziwym artystą sztuk pięknych, ale praca mojego ojca wprawiała go w zakłopotanie.
Jeden z rysunków mojego ojca – duża praca piórem, tuszem i akwarelą na planszy ilustratorskiej – wisiał oprawiony nad kominkiem dziadka. Przedstawiał mroczny, sepjowy, półabstrakcyjny postindustrialny pustkowię z pojedynczym białym reflektorem po jednej stronie. Noc za nocą, przy drinkach, mój dziadek wskazywał na to miejsce, przerywał rozmowę i pytał z namysłem: „Jerry, co to za biała plama tam?”. Przez lata mój ojciec dawał niezliczone odpowiedzi; jedna zapadła w pamięć, bo opowiedział ją lata później mojemu mężowi: „To jest wnętrze zewnętrza tylnej strony nieskończoności”.
Moi rodzice oboje mocno wierzyli w podział na sztukę piękną i ilustrację, stawiając siebie po tej wyższej stronie. Jako dziecko rozumiałam, że sprowadza się to do dwóch rzeczy. Po pierwsze, pieniędzy: ilustratorzy tworzą sztukę dla zapłaty, podczas gdy artyści sztuk pięknych kierują się koniecznością, a nie zyskiem finansowym. Po drugie, inspiracji: skoro ilustratorzy są opłacani, ich inspiracja pochodzi od pieniędzy lub sugestii klientów, takich jak święta, produkty czy propaganda, co było postrzegane jako nieczyste. Artyści sztuk pięknych czerpią natomiast inspirację z wnętrza lub z góry, jest to kapryśna siła, która może zniknąć na lata. To sprawiało, że bycie artystą sztuk pięknych – lub po prostu artystą, jak mówiła moja matka – było ryzykownym życiem finansowo, emocjonalnie i duchowo. Ale nagrodą było to, że uważano to za coś lepszego.
Kiedy miałam pięć lat, moi rodzice rozstali się w przyjaźni. Niedługo potem moja matka została nagle wykluczona z Idealnego Święta Dziękczynienia Normana Rockwella. Nie spodziewała się tego, ale oczywiście nie było miejsca dla byłych przy takim stole. Szczerze mówiąc, powinna była to przewidzieć. Później lubiła opowiadać historię z około 1966 roku, kiedy to ona i mój ojciec się zaręczyli. Mój dziadek szukał modeli do pozowania jako młodzi nowożeńcy do zlecenia, a moja matka zaproponowała, że zrobią to oni, skoro sami mieli się wkrótce pobrać. Odrzucił ten pomysł, mówiąc, że kompletnie się do tego nie nadają. (Nigdy nie zidentyfikowałam, który to miał być obraz, ani czy w ogóle go stworzył, ale wyobrażam sobie coś w rodzaju wersji z lat 60. jego pracy z 1955 roku, „Licencja małżeńska”).
Lata później znalazłam w archiwum muzeum dziadka zestaw profesjonalnych zdjęć przedstawiających moich niedawno zaręczonych rodziców siedzących z nim. Na zdjęciach widać, że starali się wyglądać na szanowanych dla potrzeb kamery. Włosy mojego ojca są gładko zaczesane do tyłu, a on ma na sobie schludną koszulkę polo. Moja matka ma skromną, dopasowaną sukienkę letnią w jasnoniebieskim kolorze z małymi białymi kwiatkami. Zawsze szyła swoje własne ubrania, zwykle w śmiałych kolorach i wzorach, ale ta wydaje się być specjalną kreacją na jej rolę panny młodej. Jednak ich twarze ich zdradzają – śmieją się i przekornie uśmiechają, podczas gdy mój dziadek patrzy z lekką irytacją.
Ta scena pochodzi ze zdjęcia zaręczynowego moich rodziców, z moim dziadkiem Normanem Rockwellem w centrum.
Podczas pierwszego roku tego, co nazywaliśmy Wygnaniem, mój ojciec chłodno poinformował moją matkę przez telefon, że nie jest mile widziana na Święcie Dziękczynienia, i kazał jej zostawić mnie w domu dziadka przed kolacją. Ona nigdy nie pojmowała granic i nie mogła zrozumieć, dlaczego nasze tradycje muszą się zmieniać z powodu rozwodu. Zawiozła mnie przez wczesny śnieg, płacząc przez całą drogę.
Ostatecznie perspektywa mojej matki zwyciężyła. Po śmierci dziadka w 1978 roku stworzyła tradycję bożonarodzeniową bez ogranic – zniekształcone odbicie idealnego Święta Dziękczynienia Rockwella. Zmęczona godzeniem harmonogramów rosnącej liczby rozwiedzionych par i ich dzieci, zaprosiła wszystkich na świętowanie „Ex-mas”. Na liście gości znaleźli się: jej nowy mąż; mój ojciec i jego nowa żona; jej dwoje dzieci z poprzedniego małżeństwa; jej były mąż i jego dziewczyna; oraz jej dwoje dzieci z innego wcześniejszego związku. Ojciec tych ostatnich dwojga nie mógł przyjechać – pogłoski głosiły, że był w hiszpańskim więzieniu za handel narkotykami. Mój ojczym, scenograf, zrobił niezliczone formalne rodzinne zdjęcia każdej możliwej kombinacji grup, używając zabytkowych rekwizytów, takich jak kapelusze, laski i boa z piór. Pewnego roku wszyscy wzięli się za ręce i tańczyli wokół domu, śpiewając kolędy.
Często myślę o opowiedzeniu kobiecie, którą kiedyś podsłuchałam, jak ubolewa, że jej rodzina nie dorasta do Święta Dziękczynienia Normana Rockwella, o naszej niekonwencjonalnej celebracji. Może pocieszyłoby ją wiedzieć, że rodzina Rockwellów była tak samo pokręcona i obciążona typowymi rodzinnymi problemami jak każda inna. Wolność od niedostatku, obraz, który miał podkreślać obfitość, stał się zamiast tego symbolem tego, czego nam brakuje – niemożliwego do osiągnięcia standardu harmonii i jedności. Prawda jest taka, że nigdy nie był on prawdziwy.
Często zadawane pytania
Oczywiście Oto lista FAQ dotyczących Nostalgicznego Marzenia o Święcie Dziękczynienia Normana Rockwella, zaprojektowana tak, aby była przejrzysta, pomocna i prowadzona w konwersacyjnym tonie.
Ogólne pytania dla początkujących
1. Czym jest Nostalgiczne Marzenie o Święcie Dziękczynienia Normana Rockwella?
To wyidealizowany obraz idealnego, harmonijnego i skoncentrowanego na rodzinie Święta Dziękczynienia, spopularyzowany przez amerykańskiego artystę Normana Rockwella na jego słynnym obrazie „Wolność od niedostatku” z 1943 roku.
2. O jaki obraz ludzie pytają?
Mają na myśli „Wolność od niedostatku” Rockwella, która przedstawia dużą, szczęśliwą rodzinę zgromadzoną wokół stołu, podczas gdy babcia stawia na stole ogromnego pieczonego indyka.
3. Dlaczego ten wizerunek jest tak słynny i trwały?
Reprezentuje on pocieszający ideał rodzinnej jedności, obfitości i spokoju, szczególnie w czasie niepewności II wojny światowej. Stał się dla wielu osób wyobrażeniem idealnych amerykańskich świąt.
4. Czy Święto Dziękczynienia u samego Normana Rockwella wyglądało jak jego obraz?
Nie, nie do końca. Rockwell używał modeli i aranżował scenę w swoim studio. Był to artystyczny ideał, a nie dokument z jego życia osobistego.
Głębsze znaczenie i wpływ kulturowy
5. Jaki jest problem z próbą odtworzenia tego wymarzonego Święta Dziękczynienia?
Ustanawia niemożliwie wysoki standard. Prawdziwe życie wiąże się z rodzinnymi nieporozumieniami, kuchennymi katastrofami i stresem. Gonienie za tym idealnym obrazem może sprawić, że ludzie czują się nieadekwatni lub rozczarowani, gdy ich własne świętowanie nie dorównuje temu wzorcowi.
6. Jakie wartości reprezentuje Święto Dziękczynienia Rockwella?
Kładzie nacisk na takie tematy jak wspólnota, wdzięczność, hojność, prostota i jedność narodowa – wartości, do których wiele osób wciąż aspiruje podczas świąt.
7. Jak ten obraz ukształtował sposób, w jaki dziś obchodzimy Święto Dziękczynienia?
Miał ogromny wpływ na nasze tradycje, od centralnej roli pieczonego indyka i dużych rodzinnych spotkań, po pragnienie idealnie zastawionego stołu. Jest to model, z którym wiele osób nieświadomie porównuje swoje własne święta.
Praktyczne wskazówki i współczesne zastosowanie
8. Jak mogę włączyć ducha obrazu bez presji?
Skup się na podstawowych uczuciach, a nie na idealnym obrazku. Priorytetem powinna być autentyczna więź, wyrażanie wdzięczności i cieszenie się towarzystwem bliskich, nawet jeśli indyk jest trochę suchy, a stół nieuporządkowany.
