W sercu indyjskiej dżungli rośnie drzewo zwane Płomieniem Lasu, nazwane tak dzięki jaskrawopomarańczowym kwiatom, które każdej wiosny rozświetlają krajobraz. Przybywam do Parku Narodowego Bandhavgarh właśnie w momencie, gdy te ogniste kwiaty zaczynają blednąć, a ich żywiołowa feeria barw zamienia się w rozproszone migotanie kolorów. Choć przegapiłem szczyt tego naturalnego spektaklu, moje rozczarowanie znika, gdy wchodzę przez imponującą bramę Oberoi Vindhyavilas Wildlife Resort, a powietrze wypełnia intensywny, słodki aromat.
— To kwiat Mahua — wyjaśnia Vikas Sawhney, dyrektor generalny resortu, podając mi schłodzoną szklankę domowej lemoniady. W ciągu najbliższych dni przekonam się, że indyjska dzicz zawsze ma coś niezwykłego do zaoferowania, niezależnie od pory roku.
To drugi wildlife resort Oberoi, część ich kolekcji luksusowych obiektów w niektórych z najbardziej odległych i pożądanych miejsc na świecie. Otwarty zaledwie miesiąc przed moją wizytą, jego 19 luksusowych namiotów i dwie wille z basenem — rozrzucone na 21 akrach kołyszących się traw i drzew kachnar — cieszą się już ogromnym zainteresowaniem. Powód? Najsłynniejszy mieszkaniec Bandhavgarh: królewski tygrys bengalski.
Dotarcie tutaj wymaga wizy, kilku lotów i długich przejazdów — logistykę powierzyłem firmie Abercrombie & Kent. Ich eksperci zaplanowali płynną podróż, zaczynając od pobytu w nadmorskim obiekcie Oberoi w Mumbaju, gdzie spędziłem dwie noce, przyzwyczajając się do nowej strefy czasowej. Poranki spędzałem na zwiedzaniu targów przypraw i zabytków, a wieczorami kosztowałem koktajli przy zachodzie słońca nad Morzem Arabskim. Po relaksującej kolacji w Ziya, michelinowskiej restauracji hotelu prowadzonej przez szefa kuchni Vineeta Bhatii, położyłem się wcześnie spać, gotowy na kolejny dzień przygód.
Po krótkim locie i czterogodzinnej jeździe w końcu dotarłem do Oberoi Vindhyavilas — akurat w sam środek upalnego południa. Ziemia była zbyt gorąca, by chodzić boso, ale to właśnie był najlepszy czas na wizytę. Wraz ze wzrostem temperatur i przerzedzaniem się liści, szanse na spotkanie tygrysa rosną. A ponieważ populacja tygrysów w regionie wzrasta, moje szanse były obiecujące.
Po wypiciu orzeźwiającej lemoniady (wspominałem, jak gorąco było?), wózek szybko zawiózł mnie krętą ścieżką do mojego domu na najbliższe noce. To nie był zwykły namiot, ale luksusowa oaza pod ręcznie haftowanym baldachimem, utrzymana w eleganckim stylu Oberoi. Nazwa resortu oddaje hołd górom Vindhya, które ciągną się przez Madhya Pradesh, a jego design nawiązuje do świętych krajobrazów lokalnych plemion Gond i Baiga.
Ten haftowany baldachim? Z bliska widać misternie wykonane wzory przedstawiające jelenie Barasingha i drzewa Mahua. Nawet imponująca drewniana brama wejściowa została ręcznie wyrzeźbiona przez artystów z plemienia Gond, ozdobiona motywami plemiennymi — tradycją, w której miejscowi ryją w drzwiach wizerunki swojego bydła. Wkrótce zdałem sobie sprawę, że każdy szczegół to przemyślane nawiązanie do bogatej kultury Bandhavgarh.
Wiedząc, że goście przybędą z całego świata, by podziwiać tutejszą przyrodę, Oberoi mądrze zatrudnił ekspertkę Ratnę Singh, aby wyszkoliła lokalnych przyrodników. Poza prowadzeniem safari, organizują oni spacery przyrodnicze, wycieczki birdwatchingowe i wieczorne prelekcje — dbając, by każda chwila tutaj była pełna odkryć. (Wszystko to okazało się największymi atrakcjami mojego pobytu.)
— Tygrys nie miał naturalnych wrogów, dopóki nie pojawili się ludzie z bronią — mówi mi przyrodnik Soulin Chakraborty, gdy siadam na sofie i zamawiam piwo Kingfisher przed kolacją. Przez następne 45 minut opowiada historię królewskiego tygrysa bengalskiego, śledząc jego miejsce w historii Indii i wyjaśniając, jak dziesięciolecia kłusownictwa i utrata siedlisk doprowadziły do powstania praw ochrony przyrody. — Od lat 70., kiedy premier Indira Gandhi zakazała polowań na tygrysy, liczba rezerwatów tygrysich w Indiach wzrosła z dziewięciu do prawie 58 — mówi Chakraborty. Dla mnie te rozmowy to ekscytujący wstęp — pełen fascynujących faktów, które budują oczekiwanie na poranne safari.
Ku mojej radości, kolację podano tego wieczoru na zewnątrz. Jedzenie pod gwiazdami może brzmieć jak oklepany frazes, ale gdy zajmuję miejsce, jestem oszołomiony zapierającym dech w piersiach baldachimem gwiazd nad głową. Jedzenie jest równie imponujące. Szef kuchni Sachin Kumar, wykształcony w Królewskiej Kuchni Nagod, wykorzystuje lokalne składniki i tradycyjne przepisy. Łączę chrupiące łodygi lotosu i pierożki z jackfruita w bogatym sosie pomidorowym z koktajlem z menu inspirowanego Księgą dżungli. (Warto wspomnieć, że słynne opowiadania Rudyarda Kiplinga z 1894 roku były w dużej mierze osadzone w Madhya Pradesh, w tym w regionie Seoni.)
Następnego ranka nie budzi mnie ustawiony na 4:45 budzik, ale donośne nawoływania samca makaka — idealna pobudka od natury. Po herbacie i ciasteczkach w lobby wsiadam do otwartego Gypsy’ego z przyrodnikiem Nakulem, współpracującym z Abercrombie & Kent, i wyruszamy w cichą, przedświtu ciemność.
Bandhavgarh podzielony jest na trzy strefy główne — Tala, Magadhi i Khitauli — oraz strefy buforowe, gdzie mieszkają mieszkańcy wiosek. Oprócz szacowanych 135 tygrysów, park jest domem dla lampartów, leniwych niedźwiedzi (niezwiązanych z leniwcami), słoni i ponad 250 gatunków ptaków. Krajobraz oficjalnie klasyfikowany jest jako wilgotny las mieszany, ale prościej mówiąc, to oszałamiająca mieszanka gęstych lasów, otwartych równin i majestatycznego płaskowyżu w oddali.
Kiedy po raz pierwszy dostrzegam tygrysa — około godziny po rozpoczęciu jazdy — ogarnia mnie mieszanka zachwytu i strachu. Uderza mnie, że te niesamowite stworzenia są prawdziwe… i jeden z nich znajduje się zaledwie 15 stóp od mojej kruchej ludzkiej postaci. Serce wali mi jak młot, oddech cichnie, a wzrok przykuwa ten 500-funtowy drapieżnik, który mógłby rozerwać mnie na strzępy jednym uderzeniem potężnej łapy.
Tygrys schodzi ze zbocza, przechodzi przez drogę tuż przed naszym Gypsym i kładzie się, by odpocząć. Po kilku minutach znika w wysokiej trawie. — Mamy szczęście, że zobaczyliśmy go tak wcześnie — zauważa nasz kierowca Jagdish, zanim ruszamy dalej.
— W Indiach łatwo natknąć się na rzeczy liczące 2500 lat — żartuje Nakul, gdy nasz Gypsy wspina się na skalisty płaskowyż. Na szczycie czeka coś tak zdumiewającego, że wydaje się nierealne — 35-stopowy posąg Wisznu, hinduskiego boga „podtrzymującego” wszechświat, spoczywający obok naturalnego źródła. Wykuty w X wieku posąg spoczywa spokojnie, a woda sączy się wokół niego. Jako człowiek Zachodu, nieprzyzwyczajony do tak starożytnych cudów, scena wydaje mi się jak z filmu Indiana Jones. Ale tutaj tysiącletnie posągi ukryte głęboko w dżunglach pełnych tygrysów to nie fikcja — to po prostu część krajobrazu.
Pozostałe dni w Oberoi Vindhyavilas wypełnione były głębokimi, znaczącymi chwilami. Miałem więcej niesamowitych spotkań z tygrysami — w tym jednego ucztującego na bydle — oraz okazje, by poznać lokalną kulturę plemienną. Każdy wschód i zachód słońca przemieniał krajobraz Bandhavgarh w oszałamiające odcienie czerwieni, pomarańczy i złota.
Ostatniego wieczoru, po safari, usłyszałem w oddali dźwięk fletów i bębnów. Zaintrygowany, zapytałem młodą kobietę, która odprowadzała mnie do namiotu, o muzykę. — To święto ku czci hinduskich bogów — wyjaśniła. — Idą spać, a my w ten sposób się z nimi żegnamy. Jako pisarz nie mogłem nie docenić symboliki. Wokół mnie kwiaty Mahua już opadały, rozsypując się po ziemi jak delikatne płatki śniegu. Następni goście mogą przegapić ich słodki aromat, tak jak ja przegapiłem Płomień Lasu w pełnym rozkwicie. Ale zapewniła mnie, że gdy kwiaty zwiędną, owoce Mahua zaczynają dojrzewać.
Jak mówiłem — w Indiach natura zawsze wie, jak zorganizować spektakularne show.