Każdy, kto zna 25-letnią Reneé Rapp, wie, że nigdy się nie powstrzymuje – czy to wyrażając swoje zdanie, czy śpiewając o nim. Weźmy choćby viralowy tekst z „Leave Me Alone”, przebojowego singla z jej nowego albumu „Bite Me”: „Zabrałam ze sobą swoje życie seksualne, więc ten serial już nie jest zajebisty”. To wyraźne nawiązanie do jej odejścia z „The Sex Lives of College Girls” w 2023 roku. Ta sama nieskrępowana energia towarzyszyła jej podczas promocji „Mean Girls”, która osiągnęła apogeum, gdy żartowała na „SNL” o „40 godzinach nakazanego przez sąd szkolenia medialnego”.

Mimo błyskotliwego dowcipu i imponującego CV (Broadway, telewizja, debiutancki album, kontrakt z L’Oréal Paris), Rapp otwarcie przyznaje, że zmaga się z syndromem oszusta. To napięcie napędza „Bite Me” – album pełen surowych emocji: pewności siebie, niepewności, euforii sukcesu i jego przytłaczającego ciężaru. To katharsis po wydanym w 2023 roku „Snow Angel”, a Rapp, jak zawsze, ma wiele do powiedzenia.

Vogue: Album nazywa się „Bite Me” – klasyczny, złośliwy przytyk. Skąd to się wzięło?
Reneé Rapp: Mój tata ciągle to mówi. To najsłodszy facet, ale przeklina jak szewc. Słyszałam, jak rzucał: „Oh, bite me!” i myślałam: To takie złośliwe – jak coś, co powiedziałaby ta wredna, ładna dziewczyna, gdyby nie mogła przekląć nauczyciela. Pasowało to do mojego stanu: przytłoczenia, przepracowania i po prostu zmęczenia. To wersja PG-13 powiedzenia „Spadaj mi z oczu”.

Vogue: Album jest bezczelny, pełen złości i rozliczeń. Planowałaś taki klimat, czy wyłonił się podczas pisania?
Rapp: Oh, klimat i tytuł były pierwsze. Nie pisałam z poczuciem litości wobec siebie – to byłby zupełnie inny album.

Vogue: Joan Jett to wyraźna inspiracja, zwłaszcza w „Leave Me Alone”. Co cię w niej pociąga?
Rapp: Po pierwsze, to ikona lesbijek. A nasze inicjały – RR i JJ – to zabawne, prawda? Ale jej klimat? Nie do pobicia. To piękna, męska siła z ostrym pazurem we wszystkim, co robi. Im bardziej jest bezpośrednia, tym bardziej ludzie to akceptują. Uwielbiam to.

Vogue: Niektóre utwory wskazują konkretne osoby – nie zawsze w miły sposób. Wiedzą o tym? Co, jeśli spotkasz je po premierze?
Rapp: Nie chodzę na paluszkach. Jeśli się zdarzy, poradzimy sobie. Ale te piosenki nie są o jednej osobie – to mieszanka. Gdybym miała wymienić...

Gdybym zrobiła listę, pewnie zdziwiłabym się, jak wiele osób z przeszłości, obecnych związków i starych przyjaźni pojawia się na tym albumie. Kiedy naprawdę kogoś nie lubię, ta osoba o tym wie – więc nie byłaby zaskoczona, gdyby pomyślała, że napisałam o niej piosenkę.

Ale ludzie często zakładają, że wiedzą, o kim są te utwory, i zwykle się mylą. Nie planuję życia wokół tego, czy ktoś, kogo nie lubię, będzie w pobliżu, czy nie. Ludzie, którzy mnie wkurzają, nie mają na mnie wpływu – po prostu trzymaj się 50 stóp ode mnie (albo dalej) dla własnego dobra. Ciągle przebywam z ludźmi, których nie znoszę; to nic nowego. Od lat muszę radzić sobie z przebywaniem w przestrzeniach z ludźmi, których nie lubię. Jestem dorosłą dziewczyną.

W „Leave Me Alone” śpiewasz: „Podpisałam setki NDA, ale i tak coś powiem”. Brzmi to jak coś, co mógłby napisać Jay-Z. To przesada? Faktycznie podpisałaś setki, czy po prostu dużo – więcej niż 10?

To największy komplement. Pewnie podpisałam więcej niż 10, bo nie uwierzysz, jak często pojawiają się NDA. Sama często każę je podpisywać – są rzeczy, które nie powinny wyjść na jaw, albo informacje tylko dla wtajemniczonych. Ale nie, poważne NDA podpisałam tylko raz czy dwa.

Choć NDA to jak znaki stopu – to tylko sugestie. Wiele osób w branży używa ich, by ukryć szkodliwe rzeczy. Gdybym nie zrobiła nic złego, nie bałabym się, że ktoś złamie NDA. Jeśli ktoś się boi, to pewnie dlatego, że zrobił coś, czego żałuje.

Twoja publiczna persona jest bezpośrednia, szczera i nieskrępowana. Wspomniałaś o swoim ojcu – myślisz, że to stąd?

Na pewno nie zaszkodziło. Ma swój rytm mówienia i otwarcie przyznaje się do błędów. To zawsze mnie inspirowało. Przed wywiadami czy występami nigdy nie myślę: „Jak mogę zaprezentować się idealnie?”. Staram się być naturalna. To nie jest wyrachowane – po prostu tak mnie wychowano. Dostajesz to, co widzisz.

Zastanawiam się, czy widząc tyle fałszu, jeszcze bardziej pokochałaś autentyczność. Znasz osoby publiczne, które off-camera są zupełnie inne?

Szczerze, ciągnie mnie do ludzi, którzy są tacy sami na ekranie i poza nim – z nimi nawiązuję więź. Oczywiście, znam osoby, które publicznie są słodkie, a potem próbują zrujnować komuś karierę. Ale ludzie, z którymi się otaczam, inspirują mnie i zasługują na mój szacunek.

Jest różnica między byciem sobą a byciem całkowicie odsłoniętym. Może się wydawać, że skoro jestem otwarta, to ludzie wiedzą o mnie wszystko – ale nie wiedzą. Nie żebym brzmiała arogancko, ale to trochę gra – dzielę się tym, z czym jest mi wygodnie, a resztę zostawiam dla siebie.

W niedawnym wywiadzie powiedziałaś: „Nieważne, ile razy ludzie mówią mi, że wszystko idzie dobrze, strach przed byciem niewystarczającą bierze górę”. To mnie zaskoczyło – wydajesz się taka pewna siebie. Nawet gdy Laura Benanti...

(Przypis: Ostatnie zdanie zostało urwane w oryginale, więc pozostawiam je tutaj również niekompletne.)

Wspominając o Jimmy Award, żartowałaś: „Nigdy nie będę tak pewna siebie jak ta 18-latka”. Jak godzisz tę śmiałą pewność siebie z uczuciem bycia oszustką?

Ludzie postrzegają mnie inaczej niż ja siebie. Można by pomyśleć, że z czasem, gdy coraz więcej osób cię akceptuje, to uczucie mija – ale tak nie jest. Przekazuję pewien obraz, choć nie zawsze czuję więź z tą częścią siebie.

Wierzę w siebie, ale też się boję. Jest siła w uznaniu obu tych rzeczy. Rozmawiam o tym często z moim bratem – on dopiero półtora roku temu zdecydował się zostać aktorem, a nagle okazało się, że potrafi śpiewać i ma niesamowitą charyzmę. Jesteśmy na zupełnie innych etapach kariery. Mówi: „Chciałbym dostać tę rolę. Czuję, że nie jestem wystarczająco dobry”. A ja mu na to: „Cóż, jeśli to pomoże, ja robię to od siedmiu lat, miałam mnóstwo ról, a nawet teraz, gdy ludzie mówią, że idzie mi świetnie, nadal czuję się jak śmieć”. Nie wiem, czy to pocieszające, ale to ludzkie. Musi być równowaga samoakceptacji – ja jej jeszcze nie osiągnęłam.

Mówiąc o twoim teatralnym backgroundzie – myślisz, że to wpływa na tworzenie albumu?

Teatr nauczył mnie kontrolować głos. Jako aktorka teatralna potrzebujesz niesamowitej siły głosu – chyba że jesteś biała, wtedy możesz uciec z przeciętną techniką. To prawda w każdej branży, ale szczególnie w musicalach. Uwielbiają to nagradzać.

Najlepszą lekcją była scena, nawet gdy czułam się okropnie. W teatrze nie ma wyboru – nie możesz się zwolnić, nawet z zatruciem pokarmowym. W Wigilię leżałam chora na podłodze, mówiąc, że nie przyjdę. Odpowiedzieli: „Będzie źle wyglądać, jeśli nie pojawisz się w Wigilię”. Poszłam, myśląc, że umrę, ale nauczyłam się udawać.

Mówią, że jeśli dasz radę w teatrze, dasz radę wszędzie. Zgadzam się. Broadway to harówka, ale też satysfakcja. To jedna rzecz w moim CV, z której jestem naprawdę dumna. Jeśli dasz tam radę, jesteś bestią.

Wróciłabyś na Broadway?

Kiedyś może, ale jeszcze nie. Za pięć-dziesięć lat, gdy będę bardziej ustabilizowana i zrealizuję inne muzyczne cele.

W końcu byłaś Grand Marshal na World Pride DC z Laverne Cox – zaszczyt w każdym roku, ale szczególnie znaczący w 2025. Jak to było?

Laverne trafnie to ujęła. Powiedziałam jej, że przez mój lęk społeczny chce mi się rzygać, a ona odparła: „Mnie też”. Ale zgodziłyśmy się to zrobić, bo widoczność ma znaczenie – teraz szczególnie ważne jest trwanie razem jako społeczność. Pride to protest, a robienie tego w Waszyngtonie pod rządami tej administracji – pełnej bezwartościowych, żałosnych excuses for human beings – było ważne. Plus, mogłam zabrać przyjaciół. Byliśmy grupą gejów, z honorowym hetero w składzie. Było miło.

Ale i tak ubiera się w fajne, kolorowe rzeczy, więc wszystko gra.

(Ta rozmowa została zredagowana i skrócona.)