Mając 20 lat, pojechałam na swój pierwszy festiwal muzyczny, Osheagę w Montrealu, z moją ówczesną najlepszą przyjaciółką. Skład artystów był niesamowity, ale nikt nie przygotował nas na tę mniej glamourous stronę festiwali: niekończące się kolejki, błoto, które po deszczu stawało się niebezpiecznie śliskie, i niepokojący widok młodych ludzi wynoszonych na noszach. Ostatniego wieczoru, wracając z powrotem do naszego Airbnb z butami oblepionymi błotem, przysięgłam sobie, że nigdy więcej nie wrócę.

Dotrzymanie tej obietnicy przez kolejne 13 lat było łatwe, zwłaszcza że festiwale muzyczne zdawały się zmieniać w konkursy popularności. Jako trzeźwa, samotna kobieta mająca tylko kilku bliskich przyjaciół, w większości unikałam ich z obawy, że pójście sama sprawi, iż poczuję się jak outsiderka. Ale kiedy zobaczyłam tegoroczny skład Osheagi – z Doechii, The Killers i Olivią Rodrigo – i zdałam sobie sprawę, że wypada on w weekend moich urodzin, postanowiłam dać festiwalom drugą szansę.

Powrót do miasta, w którym studiowałam, naturalnie skłonił mnie do refleksji, jak bardzo się zmieniłam. Ta wersja mnie, która w początkach dwudziestki w Montrealu imprezowała trzy noce w tygodniu, nie ma nic wspólnego ze spokojną, poszukującą harmonii osobą, którą jestem dziś. Jak domatorka wychodząca ze swojej skorupy, przygotowywałam się na chaos, jadąc zatłoczonym metrem na festiwal. Ku mojemu zaskoczeniu, po przybyciu zastałam wyluzowany tłum siedzący na wzgórzu i oglądający występ Dominica Fike’a. Głębiej na terenie minęłam energiczną grupę tańczącą do muzyki elektronicznej, podczas gdy w pobliżu inni wylegiwali się na pufach. Ziemia, którą pamiętałam zamieniającą się w błoto, została zastąpiona płatami sztucznej trawy, na których ludzie leżeli i wpatrywali się w niebo.

W wigilię moich 33. urodzin spodziewałam się poczuć nie na miejscu, ale zauważyłam mnóstwo ludzi w moim wieku lub starszych. Rozpoczęłam dzień od łagodnego setu Jorji Smith. Gdy słońce chowało się za różowawymi chmurami, tłum kołysał się delikatnie w rytm jej soulowego brzmienia. Dostrzegając znajomy zarys krzyża na szczycie góry Mount Royal na miękkim pomarańczowym niebie, przypomniałam sobie wszystkie te wczesne poranki, kiedy widziałam go oświetlonego o świcie po nocnej imprezie. Tym razem nie poczułam ochoty na neonowy pomarańczowy koktajl, który pił mężczyzna przede mną. Nie czuję już potrzeby, by się zagubić. Jorja Smith nawadniała się na scenie, a tłum wydawał się o wiele mniej pijany niż podczas mojej ostatniej Osheagi – zmiana, którą doceniłam, ponieważ martwiłam się, że poczuję się zbyt trzeźwa wśród wszystkich.

Mimo to czułam się trochę skrępowana tym, że nie potrafię się całkowicie rozluźnić. Ale godzinę później znalazłam się w pierwszym rzędzie, wrzeszcząc, jakbym znów miała 20 lat. W drodze na występ The Killers usłyszałam pierwsze akordy „Mr. Brightside” i zdałam sobie sprawę, że się spóźniam. Dołączyłam do tłumu pędzącego w kierunku tego, co wydawało się hymnem naszej młodości. Ten nagły przypływ energii był ekscytujący. Chociaż zdziwiło mnie, że nie widzę więcej ludzi w moim wieku wykrzykujących tekst „Smile Like You Mean It” – zwłaszcza wersu „chłopcze, pewnego dnia staniesz się mężczyzną” – zdałam sobie sprawę, że zespół zyskał także młodszych fanów. Dziewczyna z brokatem we włosach obok mnie zapytała swoje przyjaciółki, ile lat ma wokalista. Po szybkim przeszukaniu internetu jedna z nich wykrzyknęła: „Wow, Brandon Flowers ma 44 lata… wygląda niesamowicie!”.

Musiałam się zaśmiać – 44 lata nie wydają mi się już takie stare jak kiedyś. Spoglądając poza nastolatki w króciutkich topach, zauważyłam w tłumie kobietę palącą skręta. Tak jak Brandon Flowers, miała drobne zmarszczki na czole. Zamknęła pozbawione makijażu oczy za grubymi okularami, kiedy zaciągała się dymem, jej siwe i czarne włosy opadały na przygarbione ramiona. Poruszała się w rytm muzyki, jakby nikt nie patrzył, i uderzyło mnie, że dziewczyny wokół nas mogą postrzegać ją jako trochę dziwną. Ale dla mnie jej swobodna obecność wydawała się prawdziwym ucieleśnieniem. Nie chciałam tego, co miały energiczne dziewczyny obok mnie – kiedyś zazdrościłam młodszym ich młodości, ale teraz podziwiam starsze kobiety za ich pewność siebie. Jeśli ktoś wie, jak żyć pełnią życia i bez przepraszania, to jest to Doechii. Podczas swojej potężnej kreacji nosiła brązową, plisowaną spódnicę, która kołysała się przy każdym twerku. Wymachiwała długimi warkoczami jak lassem, skakała, jakby skakała na skakance, i wystawiała język z rękami na uszach, robiąc zabawne, dziecięce miny. Gdy mikrofon był za wysoki, po prostu go przewróciła. To jest piękno bycia dorosłym – możliwość robienia tego, co się chce. Martwiłam się, że na tak energetycznym koncercie poczuję się odizolowana, ale widok innych tańczących samotnie uspokoił mnie. Później, z powrotem w Four Seasons Montreal, zapadłam się w pluszowy materac, wdzięczna, że jestem starsza i nie śpię już na podłodze zniszczonego Airbnb z przyjaciółmi, jak to robiłam w wieku dwudziestu lat.

Kolejną zaletą chodzenia na festiwal muzyczny w trzeciej dekadzie życia jest wiedza, jak słuchać swojego ciała. Czując zmęczenie, w dzień urodzin zwolniłam tempo. Po masażu tkanek głębokich w hotelowym spa wybrałam się na kolację do restauracji Marcus, pachnąca świeżo i czysto – co jest dalekie od typowego festiwalowego brudu z moich dwudziestych lat. Zamiast tłustego festiwalowego jedzenia, rozkoszowałam się wykwintnymi daniami, takimi jak ricotta i pesto anolini oraz bakłażan moczony w syropie klonowym z Quebecu, wszystko w jasnej restauracji, którą niegdyś odwiedził Justin Trudeau.

Pospiesznie zjadłam kolację, żeby zdążyć na występ Gracie Abrams. Kiedy zauważyła czyjąś tabliczkę z życzeniami urodzinowymi i powiedziała: „To całkiem spora impreza urodzinowa”, dotarło do mnie, że może przyjechałam na festiwal, żeby uniknąć konfrontacji z faktem, że nie mam wystarczająco wielu przyjaciół na własną imprezę. Ale samotność może się wkraść nawet w tłumie. Rozglądając się, zobaczyłam rodzaj życia, które, jak myślałam, powinnam mieć na trzydzieści trzy lata: młodą mamę z córkami śpiewającą „That’s So True” i grupę kobiet w pasujących do siebie kowbojkach, tańczących trzymając się za ręce. Wypłynęła stara myśl „jestem frajerem”, ale wtedy przypomniałam sobie samotnych uczestników festiwalu, których widziałam poprzedniego wieczoru. Nie myślałam o nich jako o frajerach z powodu bycia samotnymi, więc dlaczego miałabym tak myśleć o sobie?

Gdy moja samotność zaczęła już znikać, nadeszła prawdziwa burza z piorunami. Czułam, jakby natura zsynchronizowała się z emocjonalnym występem Gracie Abrams, z błyskawicami i grzmotami wplatającymi się w światła sceniczne i dźwięki bębnów. Gdy koncert został wstrzymany na godzinę z powodu burzy, tłoczyłam się pod namiotem z grupą głośnych, pijanych mężczyzn, którzy wyśmiewali mnie za noszenie maseczki. Myślałam tylko o tym, jak bardzo żałuję, że nie poświęciłam więcej czasu na kolację. Wróciłam więc do hotelu i podjęłam bardzo dorosłą decyzję: zamówiłam dwa desery – Paris-Brest z pistacjami i bezę z wiśniami i oliwą. Jedząc je w łóżku, doceniałam wolność wyjścia, kiedy tylko chcę.

Następnego dnia Matt Shultz, wokalista Cage The Elephant, zainspirował mnie, by mniej przejmować się opinią innych. Tańczył jak szalony, wymachując rękami bez opamiętania. „Czy możemy być przyjaciółmi?” – zapytał tłum. „Wszyscy jesteśmy tylko potłuczonymi kawałkami na tej imprezie”. Może nie byłam jedyną, która czuła się samotna. Podczas „Cigarette Daydreams” wszyscy unieśli swoje zapalone telefony, tworząc morze kołyszących się świateł. Te same urządzenia, które mogą sprawiać, że czujemy się odizolowani, stały się symbolami naszej tęsknoty za więzią. Być może festiwal muzyczny może jednoczyć ludzi – nawet jeśli nie zawieramy przyjaźni, czujemy się częścią czegoś większego. A gdy Shultz dziękował publiczności za przybycie, poczułam przynależność. Bycie częścią rodziny Cage The Elephant skłoniło mnie do myślenia o tym, jak fanklub może być swojego rodzaju wybraną rodziną. Może nie mam krewnych ani przyjaciół, z którymi mogłabym pójść na festiwal muzyczny, ale śpiewanie wraz z tłumem nieznajomych, połączonych tym, jak muzyka na nas wpływa, coś znaczy.

Na Osheadze, jeśli już należałam do jakiegoś fandomu, to był to fandom Olivii Rodrigo. Nie dotrzymałam dress code’u Livies na ten wieczór – kraciastych spódniczek, fishnetów i wstążek – ale śpiewałam każde słowo „Vampire”, jakbym była w tym samym wieku, co młode dziewczyny wokół mnie. Gdy wilgoć rozluźniła loki Rodrigo, a ona zamieniła swój błyszczący gorset na casualową koszulkę i dżinsowe szorty, jej zmiana stylu odzwierciedlała energię publiczności podczas trzydniowego festiwalu. Okrzyki tłumu były wyraźnie cichsze niż pierwszego wieczoru i wiedziałam, że wszyscy działamy na resztkach sił. Kiedy Rodrigo zaśpiewała: „Znam swój wiek i zachowuję się odpowiednio” z „All-American Bitch”, pomyślałam: „Nogi mnie bolą i boli mnie plecy – czy to właśnie tak się czuje starzenie?”. Posłuchałam swojego ciała i odpuściłam sobie afterparty.

Kiedy zastanawiałam się, czy dałabym radę poradzić sobie z festiwalem muzycznym tak jak w wieku 20 lat, przeoczyłam jedną zaletę wieku: znajomość swoich ograniczeń. Ponieważ dostosowywałam tempo, nie potrzebowałam tygodnia na dojście do siebie. Zostałam więc kilka dodatkowych dni w retro hotelu-muzeum w zabytkowym Starym Porcie, w okolicy, którą żałuję, że nie zwiedziłam więcej, kiedy mieszkałam w Montrealu. Po zabraniu swojego ulubionego przysmaku z czasów studiów – bajgli Fairmount – wspięłam się w połowie drogi na Mount Royal tą samą ścieżką, którą biegałam na uniwersytecie, bez żadnych wyrzutów sumienia, że nie biegam jej teraz.

Wróciłam do Montrealu z obawą, że festiwal i nostalgia za wczesnymi dwudziestkami sprawią, że będę tęsknić za przyjaciółmi, rodziną i młodością. Zamiast tego wróciłam z większą pewnością siebie. Wciąż zdarzają mi się chwile niepewności, tak jak w wieku 20 lat. Różnica polega na tym, że teraz nie pozwalam tym uczuciom powstrzymywać mnie przed cieszeniem się życiem.

Często Zadawane Pytania
Oczywiście Oto lista FAQ dotyczących samotnego chodzenia na letni festiwal muzyczny, zaprojektowana tak, aby brzmiała naturalnie i zapewniała jasne, pomocne odpowiedzi.

Ogólne pytania dla początkujących

P: Czy to faktycznie dobry pomysł, iść na festiwal muzyczny samemu?
O: Absolutnie. Może to być wyjątkowo wzmacniające i zabawne doświadczenie, w którym masz pełną swobodę, aby oglądać zespoły, które chcesz, według własnego harmonogramu.

P: Czy nie będę się czuć samotny przez cały czas?
O: Mogą zdarzyć się momenty, gdy poczujesz się samotny, ale to coś innego niż samotność. Festiwale są miejscami towarzyskimi i prawdopodobnie okaże się, że łatwo jest nawiązać rozmowę z ludźmi, którzy podzielają twój gust muzyczny.

P: Czy bezpiecznie jest iść samemu, zwłaszcza jako kobieta?
O: Bezpieczeństwo jest najwyższym priorytetem. Wybieraj renomowane festiwale, zachowaj świadomość otoczenia, nie przesadzaj z używkami i miej plan bezpiecznego dotarcia na miejsce i powrotu. Wiele samotnych kobiet uczestniczek festiwali ma świetne doświadczenia, ufając swoim instynktom.

P: Jaka jest największa korzyść z pójścia solo?
O: Całkowita wolność. Możesz przyjechać, kiedy chcesz, wyjść, kiedy chcesz, i spędzić cały dzień przy jednej scenie, bez konieczności sprawdzania się z kimś lub czekania na kogoś innego.

Praktyczne wskazówki i przygotowanie

P: Jak powinienem/powinnam przygotować się inaczej niż gdybym szedł/szła z przyjaciółmi?
O: Zaplanuj wszystko dokładniej. Zbadaj układ terenu, ustal listę artystów, których musisz zobaczyć, i przekaż swoje plany komuś w domu. Spakuj się też lekko, ale mądrze – jesteś wyłącznie odpowiedzialny za swoje rzeczy.

P: Jakie niezbędne przedmioty powinienem/powinnam zabrać?
O: Oprócz biletów i dowodu tożsamości, kluczowymi przedmiotami są przenośna ładowarka do telefonu, butelka na wodę z możliwością ponownego napełnienia, gotówka, krem przeciwsłoneczny i mała torba, którą możesz zabezpieczyć.

P: Gdzie jest najlepsze miejsce do