Oto przepisana wersja w naturalnej, płynnej angielszczyźnie:
---
Rozpoczyna się odcinek 1 3. sezonu „I już tak po prostu…”, a Miranda znajduje się w miejscu dobrze znanym wielu osobom queer: w klubie. „Dzięki, dziewczyny” – mówi do Carrie i Charlotte, które nagle wyglądają na najbardziej hetero osoby na świecie. „Nie dałabym rady spędzić kolejnego wieczoru w tych lesbijskich barach sama, bez nikogo, kto by ze mną pogadał…”.
„A próbowałaś zagadać do kogoś?” – pyta Charlotte szeroko otwartymi oczami, kompletnie nieświadoma, jak hermetyczne bywają niektóre queerowe przestrzenie.
„Głównie stałam tam, uśmiechałam się i uzbierałam rachunek na 37 dolarów za bezalkoholowe drinki” – odpowiada Miranda.
Mimo że Miranda jest fikcyjną postacią (w prawdziwym życiu Cynthia Nixon jest od lat szczęśliwie zamężna, a gdyby pojawiła się w klubie, geje oszaleliby z radości), moje serce się ścisnęło. To okropne – pomyślałam, patrząc przez palce, jak Carrie i Charlotte niewytłumaczalnie wychodzą, gdy ktoś ledwie zauważa Mirandę (czy nie mówiła właśnie, że nie chce być sama?). Okropne zachowanie jako „skrzydłowy” – martwiłam się, aż zdałam sobie sprawę, że to nie takie proste. Prawda jest taka, że Miranda – wciąż nowa w byciu lesbijką, wciąż niezręczna z strap-onem (jak widzieliśmy w poprzednim sezonie) – desperacko potrzebuje queerowych przyjaciół.
Uwielbiam swoich hetero przyjaciół – wszystkich dwóch – ale posiadanie solidnej queerowej społeczności jest niezbędne, zwłaszcza gdy się randkuje lub dopiero się wszystko ogarnia. Możesz wymieniać się historiami randkowymi z ludźmi, którzy naprawdę to rozumieją (hetero osoby mogą uznać za dziwne, gdy ktoś jest najlepszym przyjacielem swojego eksa, podczas gdy osoby queer rozumieją, jak skomplikowane to może być). Oni naprawdę będą chcieli iść z tobą do klubu. Będą się tam czuć jak w domu, co pomoże i tobie się rozluźnić. Będą też mieli twoje plecy: gdyby Miranda poszła do tego baru z lesbijską przyjaciółką, nigdy nie pozwoliliby jej przespać się z tą zakonnicą (w której rolę świetnie wcieliła się Rosie O’Donnell), do której ewidentnie nie była aż tak zainteresowana.
Mam szczęście, że mam lesbijskie przyjaciółki. Chętnie obejrzą „Love Lies Bleeding” dwa razy, potrafią analizować „The Real L Word” (tę niszową reality show z lat 2010.) w absurdalnych szczegółach i prawdopodobnie zgodzimy się co do całej tej afery z JoJo Siwą i Chrisem Hughesem. Jest w tym wygoda i łatwość, która wynika ze wspólnych doświadczeń – czego nawet twoi najstarsi hetero przyjaciele nie zawsze są w stanie odtworzyć. Jeśli chodzi o randkowanie, dobrze jest znać ludzi, którzy znają osobę, z którą się spotykasz (oczywiście, dla informacji). To skomplikowane, ale jeśli widziałaś „schemat” z „The L Word”, to wiesz.
Jako trzeźwa lesbijka, która późno odkryła swoją tożsamość, Miranda nie jest w najłatwiejszej sytuacji, by zdobyć queerowych przyjaciół (dla reszty z nas też to niełatwe – nie można po prostu zapytać obcych o ich orientację i zaprosić ich na spotkanie). Che Diaz – za którą tęsknię w tym sezonie, czysto dla śmiechu – nigdy tak naprawdę nie wprowadziła jej do swojej paczki, a to właśnie przez partnerów wiele osób znajduje swoją queerową społeczność. A większość queerowych kobiet w wieku Mirandy jest prawdopodobnie zamężna lub zajęta wychowywaniem psów.
Ale no weźcie – po wszystkim, co było z Che, i gdy wciąż próbuje się odnaleźć, czy ktoś (scenarzyści) może dać jej już spokój? Czy Miranda może wreszcie zdobyć jakieś queerowe przyjaciółki? Nie mogę tego znieść!