**Jesienią zeszłego roku**, po dziesięcioleciach fatalnego wzroku, który uniemożliwiał mi rozpoznawanie bliskich znajomych w małym pomieszczeniu bez okularów, wydałam 10 000 dolarów na operację ICL – nowszą alternatywę dla LASIK-a, polegającą na wszczepieniu stałych soczewek kontaktowych do wnętrza oczu. Poza nieco przytłaczającą, miesięczną kuracją przepisanymi kroplami do oczu, rekonwalescencja była szybka. Nie miałam poważnych problemów zdrowotnych, tylko subtelne psychiczne: poprawa wzroku nieoczekiwanie zmieniła sposób, w jaki postrzegałam samą siebie.

Po raz pierwszy od tak dawna, jak tylko pamiętam, spojrzałam w lustro i zobaczyłam tylko swoją twarz – bez oprawek zasłaniających brwi, bez soczewek zniekształcających oczy. I najbardziej rzucający się w oczy był mój nos: goły, nie przecięty już poziomo czarnymi, octanowymi oprawkami.

W dobrym dniu, w dobrym nastroju, mój nos jest „uderzający” lub „dystyngowany”. Ma „charakter”, jak mówi moja matka. W zły dzień wygląda po prostu na krzywy. „Cieszę się, że nigdy go nie poprawiła” – powiedział niedawno pewien znany artysta wspólnemu znajomemu po spotkaniu ze mną. Choć miało to być komplementem, odebrałam to jako zniewagę.

Czy powinnam go poprawić? Piłka koszykowa uderzająca mnie w twarz w gimnazjum pozostawiła drobne pęknięcie i lekką asymetrię, którą zawsze zauważałam, ale nigdy się nią nie przejmowałam. Teraz jednak ta asymetria rzucała się w oczy – czasem dosłownie, łapiąc światło na zdjęciach. Przyjaciele i rodzina zapewniali, że przesadzam, ale ich pocieszenia nie pomagały. Nie chodziło o to, że im nie wierzyłam – po prostu nie obchodziło mnie, co myślą! Chciałam profesjonalnej opinii.

Jednego deszczowego wiosennego ranka odwiedziłam gabinet dr Lary Devgan na Park Avenue, chirurg plastycznej z niemal milionem obserwujących na Instagramie i klientami takimi jak Kim Kardashian czy Jennifer Aniston. Znana z „optymalizacji twarzy”, specjalizuje się w subtelnych korektach – jak dopasowanie starej sukienki zamiast zamawiania nowej.

„Masz głęboką nasadę nosa” – powiedziała, przesuwając palcem po zagłębieniu u góry mojego nosa. Było też „poszerzenie grzbietowych linii estetycznych nosa” – czyli, mówiąc prościej, mostka. Trochę krzywości, prawdopodobnie z powodu urazu. I wreszcie zauważyła „lekko bulwiasty i nieco opadający koniuszek nosa”.

W końcu trochę szczerości, pomyślałam.

Tradycyjna rinoplastyka mogłaby uczynić mój nos mniejszym i prostszym. Ale kosztowałaby około 20 000 dolarów, wymagałaby znieczulenia ogólnego, na ostateczne efekty trzeba by czekać nawet rok i sprawiłaby, że stałabym się osobą, która w wieku 37 lat zdecydowała się na całkowicie elektywną operację nosa – dekady po tym, co uważałam za „użyteczny” wiek na takie rzeczy.

Były inne opcje. „Nowoczesna chirurgia plastyczna to kwestia personalizacji” – powiedziała Devgan. Zastrzyki z kwasu hialuronowego – działające jak przeszczep chrząstki – mogłyby zmiękczyć garb na górze mojego nosa i „zoptymalizować” mój wygląd. „Nie musimy sprawiać, że będziesz wyglądać podręcznikowo idealnie, byś była szczęśliwa” – dodała.

Opisywała niechirurgiczną plastykę nosa, czyli „płynną rinoplastykę”, rosnący trend, który wcale nie jest nowy. (Wstrzykiwanie wypełniaczy do nosa sięga początków XX wieku, gdy używano ryzykownych substancji, takich jak oleje i woski.) Pierwszy wypełniacz z kwasem hialuronowym – stosowany również w pielęgnacji skóry dla nawilżenia – został zatwierdzony przez FDA do użytku kosmetycznego w 2003 roku. Od tamtej pory jego efekty widać wszędzie, od uwydatnionych kości policzkowych influencerów po...

Podobnie jak wielu mieszkańców dużych miast do 2025 roku, zaczęłam czuć niepokój wobec nienaturalnego wyglądu wypełniaczy twarzy. Czy to w metrze, czy na zajęciach pilatesu, często otaczały mnie twarze lekko opuchnięte, dziwnie gładkie i trudne do określenia wiekowo – niemal jakby były delikatne w dotyku. Ale jeszcze nie zauważyłam – a przynajmniej nie rozpoznałam – żadnych nosów zmienionych przez wypełniacze.

Przez większość XX wieku plastyka nosa postrzegana była jako sposób na dopasowanie się, szczególnie wśród społeczności imigrantów. Zabiegi te często polegały na usuwaniu dużej ilości chrząstki, pozostawiając nosy małe, ostre i zadarte. Ale dr Raj Kanodia, chirurg plastyczny z Beverly Hills, powiedział mi, że w ostatnich latach preferencje pacjentów się zmieniły. „Ludzie teraz chcą podkreślać – nie zmieniać – swoje cechy” – powiedział. Kanodia, który ostrożnie podchodzi do wypełniaczy i specjalizuje się w subtelnych rinoplastykach (jak te, które wykonał dla Khloé Kardashian i Ashlee Simpson), wyjaśnił, że jego celem jest podkreślanie kulturowej tożsamości pacjentów, a nie jej wymazywanie. Jego filozofia? „Oszukać oko matki”. Co zaskakujące, przypisuje tę zmianę mediom społecznościowym, które pokazują ludziom szerszy zakres ideałów piękna. „Ludzie chcą wyglądać jak najlepsza wersja siebie, nie jak ktoś inny” – powiedział.

Właśnie tego chciałam. Siedząc w gabinecie dr Devgan, zapewniła mnie, że wybór subtelnego podejścia nie zamyka żadnych drzwi. Porównała zabieg do botoksu – krem znieczulający, kilka szybkich ukłuć, może lekkie zaczerwienienie – ale z natychmiastowymi efektami utrzymującymi się do roku. Nazwała to „magicznym, trójwymiarowym makijażem”, jak Facetune w realnym życiu. Magia była tym, czego szukałam: wyglądać lepiej, wciąż wyglądając jak ja sama. A może po prostu ulegałam życzeniowemu myśleniu. Czy nie tego wszyscy chcemy? Zmienić swoje życie, nie zmieniając niczego?

Kilka dni później odwiedziłam dr. Michaela Bassiri-Tehraniego, którego technika „szwu koniuszkowego” niedawno stała się popularna na TikToku. Ten zabieg – kilka wewnętrznych szwów lekko unoszących koniuszek nosa – zwykle jest częścią pełnej rinoplastyki, ale teraz oferuje się go osobno. Jest popularny wśród mężczyzn, którzy mogą unikać pełnej plastyki nosa, a także kobiet przygotowujących się na wydarzenia, na których będą fotografowane podczas uśmiechu (co może sprawić, że nos wydaje się dłuższy). Czy uniesienie koniuszka mojego nosa mogłoby ukryć to, co w duchu nazwałam moim „koszykowym garbem”?

Może, powiedział – ale nie poleciłby tego. Gdyby to od niego zależało, wolałby pełną, zrównoważoną rinoplastykę, która, jak twierdził, paradoksalnie wyglądałaby bardziej naturalnie niż seria drobnych poprawek. Zrobił zdjęcia mojej twarzy, a następnie zmodyfikował je w Photoshopie – podnosząc mostek, wygładzając garb, dodając trochę objętości. Gdy pokazał mi efekty, byłam oszołomiona. Z przodu wyglądałam prawie tak samo, ale z profilu mój nos był nadal wyraźny, ale idealnie prosty – czego wypełniacze nigdy by nie osiągnęły.

Zaczęłam się wiercić, mój głos zbliżał się do jęku. Powiedziałam mu, że mam prawie 40 lat, jestem zamężna, mam dziecko i wielu przyjaciół. Jak mogłabym usprawiedliwić poważną operację twarzy?

Moje wahanie nie było całkiem racjonalne – ćwiczyłam, farbowałam włosy, nosiłam drogie, pochlebne ubrania. „Każdy gdzieś stawia granicę” – powiedział.

Na wysokiej kuchennej półce, schowany między zapomnianymi DVD (nawet nie mamy odtwarzacza) i albumami (teraz niedostępnymi przez malucha), stoi gipsowy popiersie Hermesa, reprodukcja rzeźby z 340 roku p.n.e. Przez lata obserwował mnie podczas gotowania obiadu, i dopiero niedawno wpadłam na pomysł, by go zdjąć. Ku mojemu zaskoczeniu, nos mojego umazanego tłuszczem boga wyglądał dokładnie jak mój – idealnie prosty, czy to dzięki boskiej mocy, czy dłutu rzeźbiarza. Nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy szukać inspiracji piękna u bóstwa, ale oto był, w mojej własnej kuchni przez cały ten czas.

Gabinet dr Melissy Doft znajduje się za jednymi z tych dyskretnych drzwi na Park Avenue, przez które zwykle wchodzą kobiety w okularach przeciwsłonecznych. Przyjaciółka opisała ją jako delikatną, o nienagannym guście i – co najważniejsze – z twarzą, która wygląda na nietkniętą. „To jak zakupy kosmetyków w Bergdorfie” – powiedziała Doft. „Jeśli nie masz marki na myśli, szukasz kobiety za ladą, której makijaż chciałabyś dla siebie”.

Badając moją twarz, zgodziła się z poprzednim lekarzem, że pełna rinoplastyka byłaby najlepszą opcją. Było, jak to taktownie ujęła, „wystarczająco masy do pracy”. Gdy znów wspomniałam o swoim wieku, przerwała mi.

„Przedział wiekowy dla plastyki nosa jest znacznie szerszy, niż ludzie myślą” – powiedziała. Często wykonuje rinoplastyki u kobiet po dwudziestce, po czym ich matki w średnim wieku idą w ich ślady. Z tego powodu unika efektów „zbyt słodkich” – nos powinien dobrze wyglądać nie tylko na nastolatce, ale też na starszej kobiecie.

„Rozważając nosy” – wyjaśniła – „trzeba patrzeć na to, co było idealizowane przez historię. Symetria, prostota, lekkie rozszerzenie na dole – jak rozpostarte skrzydła ptaka”.

Brzmiało pięknie – i nie tak daleko od mojego własnego nosa. „Ale to jak wejście do basenu” – powiedziała Doft. „Niektórzy wskakują od razu, inni wchodzą stopniowo, a niektórzy nigdy nie wchodzą”.

Ja stałam w płytkiej wodzie, maczając palce. Wtedy rzuciła mi koło ratunkowe.

„Mogłybyśmy spróbować trochę wypełniacza” – powiedziała. „Teraz, jeśli chcesz”. Ta natychmiastowość mnie zaskoczyła – musiała wyczuć moje wahanie. „Można go rozpuścić, jeśli ci się nie spodoba”.

Wyszła po strzykawkę RHA, nowszego wypełniacza wprowadzonego w 2020 roku, który jej zdaniem wygląda bardziej naturalnie niż starsze opcje. Podtrzymując mój podbródek, wstrzyknęła dwukrotnie górę mojego nosa, wymasowała, a następnie dodała kroplę z boku, by zrównoważyć asymetrię. Po ostatnim masażu podała mi lusterko. Mój nos nie był mniejszy, ale był gładszy – mniej jak mapa topograficzna, bardziej jak dziecięcy rysunek góry.

„Nikt poza tobą tego nie zauważy” – powiedziała.

„Więc, zrobiłaś sobie plastykę nosa?” – zapytał mój mąż, gdy wróciłam do domu.

„Nie” – odpowiedziałam. „Nic nie zrobiłam”.

Moja misja dobiegła końca – a wraz z nią chęć ciągłego przeglądania się w lustrze. Unikałam luster – nie dlatego, że bałam się, co zobaczę, ale dlatego, że miałam dość obsesji na punkcie swojej twarzy. Każdy lekarz, z którym się konsultowałam, definiował idealny nos jako taki, który wtapia się w resztę twarzy. Ale zrozumiałam, że prawdziwa doskonałość polega na nosie tak naturalnym, że przestaje się o nim w ogóle myśleć.