Oto przepisana wersja tekstu w płynnym, naturalnym angielskim, zachowująca pierwotne znaczenie:

---

Wierzę, że kobiety mają szczególny rodzaj kreatywności, który pomaga im radzić sobie nawet w najbardziej beznadziejnych sytuacjach. Dotyczy to zwłaszcza kobiet-artystek, które wykorzystują swoją twórczość, by przezwyciężać życiowe wyzwania. Uważam to za niezwykle inspirujące – daje mi to nadzieję na przyszłość.

Co zainspirowało twoje skupienie się na opowiadaniu historii o kobiecości? Skąd wzięło się to pragnienie?

MGC: Zawdzięczam tę zmianę mojej córce. Zawsze działałam instynktownie, ale Rachele – która ma bardziej analityczne, świadome kulturowo podejście do życia – pomogła mi spojrzeć na rzeczy inaczej. Nasze rozmowy stały się dialogiem międzypokoleniowym. Zakwestionowała rolę mody i zmusiła mnie do przemyślenia, co moda może reprezentować. Przeszłyśmy razem przez okres, w którym moda musiała nabrać głębszego znaczenia.

RR: Na uniwersytecie moje środowisko akademickie było bardzo krytyczne wobec roli mody – tego, jak kształtuje wizerunek kobiecości i kobiecego ciała. To uświadomienie sobie tego zbiegło się w czasie z objęciem przez nią stanowiska dyrektorki kreatywnej w Diorze. Nasze dyskusje koncentrowały się na tym, co to znaczy być kobietą projektującą ubrania dla kobiet.

MGC: Wychodząc z mojego środowiska, bardziej skupiałam się na rzemiośle niż na reprezentowaniu kobiecych ciał. Pewne prawa wydawały się już wywalczone – pokolenie mojej matki walczyło o prawo do rozwodu i aborcji, więc brałam je za pewnik. Pracując z kobietami takimi jak siostry Fendi, cieszyłam się pełną swobodą i zakładałam, że te wolności są trwałe. Było szokujące uświadomić sobie, że reprezentowanie kobiecości niesie ze sobą nowe złożoności. Zaangażowanie się w inną kulturę wizualną – taką, która nie była prominentna na początku mojej kariery – było odkrywcze. Moje pokolenie postrzegało modę jako abstrakcyjną, mniej związaną z odpowiedzialnością przedstawiania kobiecych ciał.

RR: Moje krytyki miały na celu zwiększenie jej świadomości tej odpowiedzialności, biorąc pod uwagę jej wpływową rolę. Kiedy zaczęłam z nią pracować, zrozumiałam, jak zmiany dokonują się od wewnątrz – poruszając się między wieloma rzeczywistościami, jednocześnie osiągając konkretne rezultaty.

(Podpisy pod zdjęciami: Dwa zdjęcia oryginalnych tableaux vivants Man Raya z 1930 roku, które zainspirowały tegoroczną wystawę w Teatro della Cometa.)

Rzeczywistość jest taka, że wciąż bardzo niewiele kobiet projektuje dla kobiet w dużych domach mody.

RR: Patriarchalna perspektywa jest systemowa, dotykając każdej branży i dziedziny twórczej. Nawet kobiety uwewnętrzniły ten punkt widzenia, często nieświadomie.

MGC: Musisz ciągle kwestionować siebie – swoją tożsamość, swoją pracę, to, co uważasz za oczywiste. Moje rozmowy z córką i jej pokoleniem zmusiły mnie do przemyślenia wielu rzeczy. Stało się to, gdy branża wydawała się zmieniać (a przynajmniej tak się wydawało). Dzisiejszy dostęp do informacji i narzędzi komunikacji jest oszałamiający – bierzemy za pewnik książki, wiedzę i technologię na wyciągnięcie ręki. Media społecznościowe i nowe technologie... (zdanie urywa się) Te procesy stały się ze sobą powiązane – czasem nawet za bardzo, moim zdaniem. Mimo to dały każdemu głos i krytyczną perspektywę, nawet jeśli czasem wiąże się to z uproszczoną lub mniej subtelną analizą. Ale to wszystko jest częścią ciągłej ewolucji.

Pokazy mody mają teraz globalną publiczność, a ty obecnie zarządzasz kameralnym teatrem – małą, przypominającą klejnot przestrzenią, zupełnie inną niż skala Diora. Jak postrzegasz modę dzisiaj?

MGC: Liczy się nie rozmiar, ale możliwość pracy nad projektami prawdziwej jakości. Marka może być mała, duża, a nawet „mega-galaktyczna” – oczywiście budżety i możliwości się różnią – ale radość pozostaje taka sama. Na początku kariery czerpałam taką samą satysfakcję, pracując dla małych marek, jak później dla wielkiej.

Teatr pozwala na bardziej intymne podejście, co w pewnym sensie jest nawet bardziej ekscytujące, ponieważ masz mniej zasobów. Jest też bardziej rzemieślniczy – musisz rozwiązywać problemy ręcznie. Na przykład decydowanie o scenografii z artystą Pietro Ruffo, potem wymyślanie, jak wydrukować mały katalog, znalezienie lokalnego warsztatu, ułożenie typografii… Ten ręczny proces jest piękny i myślę, że młodzi ludzie naprawdę się z nim identyfikują. Zabierałam Rachele, by poznała wszystkich rzemieślników, z którymi pracuję – fascynujące jest zobaczyć ludzi, którzy ożywiają te projekty.

Może dlatego, że jestem z Rzymu, gdzie silna jest kultura współpracy, nigdy nie ciągnęło mnie do wielkich platform. Znam osobiście wszystkich, z którymi pracuję – mam wszystkie ich numery. Wczoraj na pokazie cruise wielu z nich było tam. Chciałam, żeby byli ze mną, bo to wspólna chwila dumy – razem to osiągnęliśmy.

Jak zmieniła się moda od czasu, kiedy zaczynałaś?

Byłam świadkiem całej zmiany pokoleniowej, częściowo dzięki Rachele, która dorastała w świecie mody – jako dziecko chodziła ze mną do biura Fendi, bawiąc się w showroomach z bratem. Pomagali układać torby na półkach, żeby zająć się czymś. Mój mąż Paolo przyprowadzał ich tam, gdy pracowałam – nawet karmiłam piersią między spotkaniami. To bardzo włoskie podejście, łączenie rodziny i pracy.

Miałam szczęście pracować z założycielami Valentino i siostrami Fendi, niesamowitymi mentorami, którzy nauczyli mnie tak wiele. Potem modą zawładnęły duże grupy, i również przeżyłam to przejście. Największa zmiana nastąpiła jednak w komunikacji – nowe media wprowadziły modę do popkultury.

Wcześniej moda była rozmową wtajemniczonych, ludzi rozumiejących rzemiosło. Teraz twoją publicznością może być ktoś, kto nigdy nie widział pokazu mody ani nie zrozumiał wysiłku stojącego za kolekcją. Dzięki tym platformom trudniej jest przekazać głębię, więc ryzyko polega na bardzo powierzchownym spojrzeniu.

Dokąd zmierza system? Szczerze mówiąc, nie wiem. Ale jak wszystko, porusza się w cyklach – jak mówi Lampart: „Wszystko się zmienia, aby pozostało tak samo”. Może potrzebujemy świeżej perspektywy. Nawet z Teatro Cometa przemyślamy tradycyjne programowanie, ponieważ... Nie byłoby to zrównoważone. Ludzie mają teraz krótszą uwagę. Przy tak wielu obrazach wszędzie, wszystko wydaje się gorączkowe, pochłaniane natychmiast.

Rachele, jakiego rodzaju programowania możemy się spodziewać w Teatro della Cometa?

RR: Programowanie skupi się na muzyce, ponieważ pierwszym spektaklem, gdy Teatro Cometa otworzyło się w 1958 roku, były Kaprysy Marianny Alfreda de Musseta, z młodą Moniką Vitti w roli głównej, a także odbywało się wiele koncertów muzyki kameralnej. Więc muzyka będzie częścią programu. Chcieliśmy przywrócić różnorodność – nie tylko teatr, ale także muzykę, performance i taniec – ponieważ nasze podejście jest takie samo jak to, co robiliśmy w Diorze: tworzenie dialogu i oferowanie platformy twórcom z różnych dziedzin.

Chodzi o to, by mieć różnych kuratorów dla każdej dyscypliny, z komitetem artystycznym nadzorującym wszystko. Nie zobaczysz tego samego spektaklu przez sześć miesięcy z rzędu – zamiast tego może miesiąc tańca, potem miesiąc muzyki, rotacja jak na festiwalu.

MGC: To długoterminowy projekt, który pozwala nam robić to, co kochamy – badania. I tak, jest ponadczasowy – naprawdę ponadczasowy, to słowo, które moda tak uwielbia. W porównaniu z modą ten projekt jest zdecydowanie bardziej ponadczasowy!

Czyli będziesz bardzo zaangażowana?

RR: Teraz jest przedsiębiorczynią kulturalną!

MGC: Szczerze mówiąc, staram się tylko pokryć koszty! Na szczęście mój mąż i syn pomagają mi zrozumieć biznesplan, bo jestem w tym beznadziejna – naprawdę powinnam więcej się nauczyć o finansach.

Może projektowanie kostiumów do teatru?

MGC: Nie, kostiumy mnie teraz nie interesują. Bardziej skupiam się na badaniach i współpracy z zespołem nad rozwijaniem pomysłów. Chciałabym też zrobić książkę o Mimì Pecci Blunt – to coś, co naprawdę chcę zrobić. To zajmie czas, ale mamy całe archiwum. I chcę, żeby Teatro della Cometa miało własne życie – nie chcemy, żeby było związane tylko z nami, mimo że przez lata byłam dość widoczna.

Z wszystkimi ludźmi, z którymi pracowałaś w Diorze, czy były jakieś szczególnie inspirujące momenty – takie, które czegoś cię nauczyły lub zaskoczyły? Jakiś artysta, z którym szczególnie lubiłaś współpracować?

MGC: Prawda jest taka, że te projekty nigdy nie są wysiłkiem jednostki – zawsze są pracą zespołową. Najbardziej satysfakcjonuje mnie widok, jak zespół jest podekscytowany udziałem w tych doświadczeniach, ponieważ wszyscy się uczymy.

Praca z choreografką Sharon Eyal (dla kolekcji Dior wiosna 2019) była niesamowita. Projektowanie dla baletu oznacza bliską współpracę z ciałem – znajdowanie rozwiązań z zespołem od dzianin było techniczne, emocjonalne i wizualne. To było potężne i fascynowało nas wszystkich. To był nasz pierwszy raz współpracy z choreografem i wszyscy byliśmy nerwowi, koordynując pokaz z choreografią i muzyką. Nauczyliśmy się tak wiele – i później dalej współpracowaliśmy z nią, nawet dla jej własnych baletów – ponieważ tworzy się rodzaj wspólnoty, w której pozostajesz w kontakcie.

Jest też Chanakya – szkoła, artyści, wystawa, którą zrobiliśmy w Watykanie – a nawet pojechaliśmy z nimi na Biennale w Wenecji w 2024 roku na wystawę towarzyszącą o nazwie Kosmiczny Ogród. To było szaleństwo! Szalone kobiety na Biennale! Nawet nie wiedzieliśmy, jak zgłosić się do konkursu. To duch przygody – kiedy nie wiesz, czy się uda, ale i tak próbujesz i idziesz naprzód, zabierając ludzi ze sobą. Zdecydowanie – Oni zdecydowanie mają ducha przygody.

Hol teatru został odrestaurowany, przywracając elegancki styl z połowy wieku.
Fot. Laura Sciacovelli

Chiuri przeprowadziła staranną renowację, przywracając miejsce do życia wraz z architektem Fabio Tudisco. Uhonorowali oryginalny projekt z lat 50. autorstwa Tomaso Buzziego, który wyobrażał sobie tę przestrzeń jako wystawny barokowy teatr dworski.
Fot. Laura Sciacovelli

Matka i córka stoją przed teatrem.
Fot. Laura Sciacovelli