Musical Cabaret przez lata doświadczył wielu niespodziewanych wyborów obsady, dzięki swojej opowieści składającej się z krótkich scenek i numerom osadzonym w klubie, co pozwala artystom różnych stylów wcielać się w role z czasów Republiki Weimarskiej — i daje publiczności mnóstwo powodów do spekulacji, kto następny podejmie się tego wyzwania.
Ale jeśli ktokolwiek podniósł brew na wieść, że piosenkarz country Orville Peck zadebiutuje na Broadwayu jako Konferansjer w najnowszej odsłonie spektaklu, wystarczyło spojrzeć poza jego charakterystyczne maski. Peck, który stworzył aurę tajemniczości wokół swojej przeszłości, tak naprawdę zaczynał jako wykształcony tancerz i aktor musicalowy. Ma nawet związki z Niemcami — jako dziecko pracował tam jako lektor. Więc fakt, że stworzył niesamowicie przekonującą kreację Konferansjera — z instynktownym wyczuciem cienkiej granicy między pożądaniem a grozą, która, szczerze mówiąc, dorównuje Joellowi Greyowi i Alanowi Cummingowi — nie powinien być aż tak zaskakujący, jak się wydaje.
Jego postać, gospodarz dekadenckiego berlińskiego klubu w 1939 roku, kwitnie w aurze enigmy, ale Peck powiedział Vogue, że nie było mowy o tym, by zachował swoją maskę w tej roli. Uznał, że skupiłoby to uwagę na nim, a nie na historii. Mimo to, na kilka dni przed debiutem żartował, że nie wie, jak zareaguje, gdy światła po raz pierwszy oświetlą jego odsłoniętą twarz: „Jestem bardzo ciekaw, czy się w to wciągnę i uznam to za ekscytujące, czy będę miał doświadczenie poza ciałem — albo załamanie nerwowe.”
Do 7 kwietnia, tydzień po rozpoczęciu współpracy z charyzmatyczną Evą Noblezadą jako nową Sally Bowles, odbył się galowy pokaz z udziałem mieszanki gwiazd teatru i bliskiego kręgu queerowych, internetowo-bystrych przyjaciół Pecka. Teatr, przekształcony tak, by przypominał Kit Kat Club, wypełnił się znajomymi twarzami, takimi jak Andrew Rannells, Conrad Ricamora, Jeremy Jordan i Gideon Glick — wraz z własną ekipą Pecka, w tym Chappellem Roanem, Larrym Owensem, Liz Gillies, Busy Phillips i grupą absolwentów Drag Race, takich jak Trixie Mattel, Jinkx Monsoon, Katya Zamolodchikova, Kandy Muse i Meatball. Nawet Norman Reedus, nieoczekiwany przyjaciel Pecka poznany na planie teledysku, pojawił się z żoną, Diane Kruger.
Później, na afterparty na Broadwayu, John Waters królował w towarzystwie, żartując ze swojego filmu Cecil B. Demented z 2000 roku, gdy gość o nim wspomniał. Noblezada, w nakryciu głowy inspirowanym Heddy Lamarr, wznosiła toast ze swoim narzeczonym, Reeve’em Carneyem. Tymczasem Peck, w haftowanej granatowej denimowej marynarce od RRL, trzymał się blisko przyjaciółki Brittany Broski, która była tam z pisarkami-bliźniaczkami Annabel i Sabiną Meschke.
Jak się okazało, obawy Pecka zniknęły w momencie, gdy wszedł w pierwsze światło reflektorów. Poniżej fragmenty naszej rozmowy tuż przed jego debiutem.
Vogue: Gdy myślę o tobie jako queerowym artyście, przychodzą mi na myśl trzy rzeczy: kink, performans i tajemnica. Wszystkie są kluczowe dla Cabaret, zwłaszcza dla Konferansjera. Jakie to uczucie ucieleśniać je w tej roli?
Orville Peck: To wszystko są rzeczy, które wnosiłem do swojej kariery — i części mnie samego, jak u każdego. Tajemnica jest dla mnie najbardziej interesująca, zarówno w mojej pracy, jak i w tej postaci. Idea masek, dosłownych i metaforycznych, dotyka tak wielu fascynujących pytań: Kim próbujemy być? Na ile jesteśmy gotowi się odsłonić? Kto tak naprawdę kryje się pod spodem? Zawsze mówiłem, że moja maska pozwala mi być bardziej sobą. Bez niej czuję się bardziej zamknięty — jakbym nosił metaforyczną maskę na przyjęciu, bo jestem społecznie nieporadny. Cabaret bawi się tym. Cicha nuta nienawiści, bigoterii, złości — te emocje często kryją się pod ludzkimi uśmiechami.
Konferansjer zajmuje dziwną przestrzeń — jest zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz akcji. Jak podchodzisz do tej roli?
W każdej produkcji Cabaret, którą widziałem, są momenty, gdy zadajesz sobie pytanie: Czy on naprawdę tam jest? Czy to jakiś eteryczny duch? Symbol? Prawdziwa osoba? W mojej interpretacji odpowiedź brzmi: tak — jest wszystkim tym naraz. Ale nie chciałem, żeby był czysto performatywny czy metaforyczny. Przede wszystkim osadziłem go jako prawdziwą osobę.
Fascynujące w Cabaret jest to, że każda postać jest w Berlinie lub w Kit Kat Clubie z różnych powodów. Wszyscy uciekają przed czymś — lub do czegoś — szukając wolności, której nie znajdą nigdzie indziej. Gdy świat pogrąża się w faszyzmie, każdy musi podjąć decyzję nie tylko na podstawie tego, skąd pochodzi, ale kim jest.
Z mojej perspektywy Konferansjer rozkoszuje się tą samą wolnością, którą oferuje klub. Ale ostatecznie Konferansjer to Niemcy. Oto dylemat: stawiasz opór czy się dostosowujesz?
—
Czy jest w tobie jakaś część, która, patrząc na występ Evy, chciałaby zagrać Sally?
[Śmiech] Nigdy nie miałem ochoty grać Sally, ale moją ulubioną piosenką w Cabaret zawsze było Maybe This Time. Jest tak pięknie napisana, zwłaszcza dla postaci, która na pierwszy rzut oka może wydawać się powierzchowna — dziewczyna imprezowa szukająca tylko zabawy. Ale ta piosenka pokazuje, że nawet ktoś taki jak Sally desperacko pragnie tego, czego my wszyscy chcemy: miłości, akceptacji, bycia wybranym. Ma tę surową, niemal countryową wrażliwość. Może dlatego tak ją uwielbiam.
—
Jak wyglądały próby? Czy coś cię zaskoczyło w sobie jako wykonawcy?
Minęło dużo czasu, odkąd zajmowałem się teatrem, jeszcze więcej od ostatniego musicalu, i nigdy nie dołączałem do istniejącej już produkcji. To było chrztem ogniowym.
W moich dwudziestych latach, jako tancerz, miałem nieskończone pokłady energii. Teraz, w wieku 37 lat, budzę się z bólami, więc uczę się oszczędzać siły, gdzie tylko mogę. To zupełnie inny świat. Przez ostatnią dekadę byłem samozatrudniony, panowałem nad swoim harmonogramem. Największa zmiana — co brzmi jak problem z kategorii luksusowych — to poddanie się temu ogromnemu, sztywnemu rozkładowi. To upokarzające, ale witam to z otwartymi ramionami.
Szczerze mówiąc, spełniam marzenie, które miałem od 25 lat. Grać tę rolę na Broadwayu? Jestem gotów włożyć w to całą potrzebną pracę.
—
Dzielą cię dni od pierwszego występu. Jaka jest największa trudność, której się spodziewasz?
[Śmiech] Od czego mam zacząć?
Ta produkcja jest w układzie scenicznym „na okrągło” — stoły tuż przy scenie, całkowicie immersyjne. Teatr August Wilson został przepięknie przekształcony; samo siedzenie tam czuje się jak wydarzenie. Ale granie musicalu w takim układzie jest dezorientujące. Twoja energia musi promieniować we wszystkich kierunkach.
Kiedy byłem młodszy, jako tancerz, subtelnie kierowałem się w stronę widowni. Tutaj nie ma gdzie się schować. Musisz być w pełni zaangażowany, pamiętając, że ludzie patrzą z każdej strony — i każdemu z nich zawdzięczasz tę samą intensywność. Wychodzisz z teatru z poczuciem, że dostałeś to, za co zapłaciłeś.
Ta rozmowa została zredagowana i skrócona.