Wszyscy należeliśmy do małego programu muzycznego w prywatnej uczelni, więc ja dowiedziałam się jako ostatnia. Zaraz po wyjściu ze sceny po recitalu skrzypcowym, sięgnęłam po telefon, idąc na przyjęcie, gdzie czekali już koledzy i rodzice. Przyjaciółka przesłała mi zdjęcia z niedawnej wycieczki campingowej, na których była z moim chłopakiem. Przypomniałam sobie, jak jeszcze tydzień wcześniej wiązał buty trekkingowe, podekscytowany, mówiąc o tym, jak kiedyś zabierze na camping nasze przyszłe dzieci. A teraz na ekranie ujrzałam prawdę o tej wyprawie: dwoje ludzi, których kochałam i którym ufałam najbardziej, całujących się w blasku słońca.

W kolejnych dniach zgłaszali się przyjaciele, znajomi, nawet profesorowie. Wyglądało na to, że wszyscy ich widzieli — zbyt blisko siebie w bibliotece, zbyt mocno splecione dłonie w sali prób, jego samochód zaparkowany noc w noc pod jej domem. Byłam złamana, nie tylko przez zdradę, ale przez to, jak bardzo publiczna ona była.

Wyprowadziłam się z mieszkania, które dzieliłam z chłopakiem, zatrzymując się u prawie obcych ludzi. On też się wyprowadził — do miejsca, które potajemnie wynajął. Ale to nie wystarczyło. Upokorzenie wciąż wisiało w powietrzu. Pamiętam, jak wyciągałam skrzypce z szafki i podsłuchiwałam, jak przyjaciele omawiają całą sytuację jak starą plotkę. Zaczęłam unikać kampusu, wycofałam się z życia towarzyskiego, nie potrafiąc już nikomu ufać. Piłam za dużo, chodziłam do klubów ze striptizem — zupełnie nie po mnie. Chciałam uciec od siebie, stać się kimś, komu coś takiego nie mogłoby się przytrafić.

Tydzień później zaskoczyło mnie, jak łatwo mu wybaczyłam. Oddając mu jego pocztę, nie czułam gniewu. Może zostałam wychowana tak, by oczekiwać tego od mężczyzn. Ale zdrada przyjaciółki? To zraniło mnie w sposób, na który nie byłam przygotowana — żal, dezorientacja, powolne, mdłe uświadomienie sobie, że wciąż ją kocham.

Właśnie skończyłam czytać Neapolitańską tetralogię Eleny Ferrante, gdzie kobiety poruszają się w świecie ukształtowanym przez mężczyzn, ale odmawiają bycia przeciwko sobie. Zaczęłam się zastanawiać: a co, gdybym nie musiała jej tracić?

Spędziłyśmy potem razem tygodnie, analizując wszystko jak wspólniczki. Dowiedziałam się, że każdy film czy restauracja, które polecałam byłemu, zabierał tam ją zamiast mnie. Wycieczkę po Toronto, którą mu zorganizowałam? Odtworzył ją z nią. Najboleśniejsze było to, że okłamał także ją — twierdząc, że już ze mną zerwał. Może wybrała, by w to uwierzyć, ale widziała siebie jako jego ofiarę. Dla niej to ja byłam tą trzecią.

Starałam się nie brać tego do siebie. Oni się zakochali, ja byłam tylko przeszkodą. Ale to bolało. Wpadłam w spiralę samooskarżeń: Gdybym tylko była bardziej jak ona — moje ciało, mój umysł, moja bystrość.

Wtedy zobaczyłam rywalizację, która zawsze między nami istniała. Wspólnie prowadziłyśmy studium biblijne dla kobiet, co tydzień rywalizując — kto głębiej interpretuje Pismo? Kto bardziej inspiruje? Dzieląc się tym samym profesorem skrzypiec, krytykowałyśmy swoje występy, wstrzymując pochwały, by pozostać przed sobą.

Uświadomienie sobie, jak złożona była nasza przyjaźń, oszołomiło mnie. Nasza więź kwitła na wspólnym gruncie, ale teraz widziałam tylko różnice — ciche bitwy, które toczyłyśmy od samego początku. Wiedziałam, że ona czuje podobnie — przyznała to w chwili szczerości. Czasem zastanawiam się, czy ten romans nie był po części karą lub zemstą, może dla nich obojga. Rok wcześniej pokonałam ją i mojego byłego w szkolnym konkursie.

Po rozstaniu miałam krótki, ale intensywny romans. Kilka tygodni później zadzwoniła, by powiedzieć, że przespała się z tą samą osobą, używając tych samych wymówek — tylko tym razem brzmiały one pusto.

Przypomina mi to słowa Laurie (w tej roli Carrie Coon, która zasługuje na Emmy) z finału White Lotus: “Im jesteś starsza, tym bardziej musisz usprawiedliwiać swoje życie, swoje wybory.” Napisałam swoją drugą powieść, próbując zrozumieć decyzje mojej przyjaciółki i skomplikowane podteksty w tak wielu przyjaźniach między kobietami — jak zakorzenia się uraza, jak rywalizacja w zdominowanej przez mężczyzn dziedzinie może sprawić, że umniejszasz swoją wartość i pragniesz tego, co ma ktoś inny.

W najgorszych momentach po rozstaniu myślałam o eseju Joan Didion “Zazdrość: czy to uleczalna choroba?”, gdzie pisze, że zazdrość balansuje między nienawiścią a uwielbieniem. Było w tym dziwne pocieszenie — dowód, że ona też mnie kochała, nawet jeśli nie potrafiła tego okazać.

Już nie rozmawiamy, ale wciąż często o niej myślę. Żaden inny związek nie ukształtował mnie tak bardzo, nawet z całym tym splątanym bagażem uczuć, który po sobie zostawił.