Skoro już wszyscy widzieliśmy Aidana zaspokajającego się przed Bronkiem, czas porozmawiać o And Just Like That… — mniej spin-off, a bardziej przedłużeniu Seksu w wielkim mieście. W tym sezonie nasze główne trio przemierza Nowy Jork z typowym dla siebie stylem: od Carrie nadzorującej samochodową sesję masturbacyjną, przez szczury niszczące szpilki Margieli, po zwroty takie jak „broda z guacamole”, fałszywe negrony i fałszywe orgazmy. Choć prawdziwego seksu jest jak na lekarstwo (co sugeruje zmiana tytułu serialu), jest coś wyjątkowo skandalicznego w Mirandzie uwodzącej zakonnicę.

W Manhattanie powieść historyczna Carrie nabiera kształtów, podczas gdy ona tęskni za swoim cieślą uwięzionym w Wirginii. Charlotte i Lisa brną przez rekrutację na studia jak komediowy duet, a Miranda lepiej niech skończy w łóżku z brytyjską prawniczką Joy — przysięgam na Boga. Anthony wciąż mówi do wszystkich, jakby właśnie zrujnowali mu odosobnienie medytacyjne (założę się, że prowadzi swoją piekarnię jak operację wojskową). I nie zapominajmy o „Adamie Gardensie”, postawnym ogrodniku, który mówi jak chińskie wróżby.

Styl Carrie w 2. odcinku jest mocniejszy niż kiedykolwiek — serwuje looksy, w których północny glamour łączy się z popołudniową elegancją, pomimo tej wątpliwej „zakwaski” na głowie. Dzięki spadkowi po Bigu (dałabym się zabić, żeby zobaczyć, jak Carrie wydaje pieniądze) mieszka w przepastnym, pustym domu i nosi jeszcze bardziej ekstrawaganckie sukienki — ta z tiulu Simone Rocha to arcydzieło w historii Bradshaw.

Krytycy narzekają na niespójność wątków w AJLT i coś w tym jest. Postacie czasem zachowują się w sposób, który nie pasuje do ich przeszłości. Gdy już przyzwyczaimy się do nowej normy — na przykład Miranda przedstawiająca się jako „niedawno trzeźwa, niedawno rozwiedziona, niedawna lesbijka” byłej opiekunce swojego syna — coś znów nas zaskakuje. Brakuje być może wspólnego tematu łączącego odcinki. Dawna kolumna Carrie w New York Star spajała wszystko w całość (pamiętacie odcinek z nastolatkami w 3. sezonie? Carrie łapana na paleniu trawki, Samantha roastowana przez swoją miniaturową wersję, Miranda w aparacie ortodontycznym). Teraz wątki wydają się wiarygodne, ale rozproszone. Seema emanuje charyzmą, ale czy jej rozstanie w 1. odcinku — porzucenie faceta za to, że kazał jej towarzyszyć mu w pracy — było konieczne? I jak to się ma do pomyłki Charlotte z psem czy Lily dumaniającej przy pianinie jak Vanessa Carlton?

Pokochaliśmy Seks w wielkim mieście za ucieczkę od rzeczywistości — lunchowe cosmopolitan, nieosiągalne stylizacje, ten charakterystyczny nowojorski luz. Serial przełamywał tabu, zachęcając kobiety do otwartych rozmów o seksie. Uwielbialiśmy ich bezkompromisową rozwiązłość, ich przygody, ich eskapady. Oglądając And Just Like That…, trudno nie porównywać. 3. sezon nie dorównuje jeszcze błyskotliwości i emocjonalnym ciosom SATC.

Tęsknię za ikonicznymi tekstami, które można wysłać znajomym. Gdzie jest „Nikt już nie potrafi się bawić, co się stało z zabawą?” Albo „Czasami kupowałam Vogue’a zamiast obiadu.” Albo „Umawiam się z gościem, który ma najdziwniejszy w smaku wytrysk.” Przespałabym się z Anthonym, tylko żeby szepnąć „brzydki seks jest sexy” w pół akcji, albo z Bigiem, żeby mruknąć „Twoja dziewczyna jest cudowna, Hubbell.” Charlotte przemówiła mi do duszy, gdy oświadczyła: „Nie jestem Madonną i nie jestem dziwką. Jestem twoją żoną, jestem seksualna i cię kocham.”

And Just Like That… wciąż sprawia radość, ale potrzebowałam, żeby Miranda rzuciła tekstem: „Pieprzyłam zakonnicę.”